Opowieści krajeńskie

Bolesne przebudzenie, czyli jak wojna wysiadła na dworcu. Część I

Łukasz Jakubowski, 13 lipiec 2017, 12:30
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Gdy bicie kościelnych dzwonów ogłaszało wybuch I wojny światowej, niektórzy, zwłaszcza ci przesiąknięci pruskim militaryzmem, autentycznie się ucieszyli. Ale prędko zrzedły im miny, bo już niedługo mieli przekonać się na własne oczy, jak ciężkie nadchodzą czasy. Pierwsi doświadczyli tego mieszkańcy Chojnic. Później to samo dotknęło mieszkańców Kamienia oraz Więcborka.
Bolesne przebudzenie, czyli jak wojna wysiadła na dworcu. Część I

Smutna rzeczywistość - rok 1917, australijscy żołnierze na froncie w okolicach Ypres

Bolesne przebudzenie, czyli jak wojna wysiadła na dworcu. Część I

Początkowy optymizm - pociąg z niemieckimi żołnierzami. Napis na burcie wagonu głosi: „Z Monachium przez Metz na Paryż". Wojna miała skończyć się szybko.

Pierwszego sierpnia 1914 roku Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji, a 3 sierpnia - Francji. Działania wojenne według optymistów miały trwać kilka miesięcy. Miasta oddalone od linii frontu, takie jak Chojnice, Kamień czy Sępólno, nie powinny ich bezpośrednio odczuć. Ale Chojnice stanowiły ważny węzeł w sieci kolejowej Pomorza. Dzięki temu wojna, mimo że nikt się tego nie spodziewał, z całą swoją brutalnością wkroczyła do miasta przez… dworzec kolejowy. Relacje, zamieszczane w prasie lokalnej w ciągu kilku pierwszych miesięcy konfliktu, znakomicie ukazują, z czym musieli się wtedy zmierzyć mieszkańcy.
 

Pierwsze wojenne jaskółki

Walki na wschodzie, na obszarze dzisiejszych Mazur, zaczęły się 17 sierpnia 1914 roku. Szybko, bo już 27 sierpnia, w „Gazecie Toruńskiej” można było przeczytać następującą informację z Chojnic: W ostatnich dniach nadeszły tutaj znaczniejsze transporty rannych z pogranicza Prus Wschodnich. Częściowo umieszczono ich w tutejszym zakładzie św. Boromeusza, a resztę wywieziono ku Pile. Ciężko rannych pozostało tutaj niewielu, natomiast więcej lekko rannych.
Po kilku dniach (3 września) opublikowano kolejną relację, już znacznie bardziej obszerną i szczegółową: 
Po bitwie w Prusach Wschodnich od soboty dzień i noc, jak czytamy w „Gaz. Chojn.” przejeżdżają tutaj pociągi z jeńcami rosyjskimi oraz rannymi niemieckimi, pomiędzy którymi raz po raz napotyka się rannych żołnierzy rosyjskich. Grozę wojny w części chociaż można sobie wyobrazić, skoro się widzi pogruchotane ręce, nogi i twarze. Są to lekko ranni, ciężko rannych pozostawiono bliżej placu boju, ponieważ nie wytrzymaliby dalszego transportu, a iluż pokryła już chłodna ziemia.
Zabrani do niewoli, przeważnie z pospuszczanymi głowami przechodzą od pociągu do pociągu, jakoby wstydzili się swego losu. Rzadko spotyka się, żeby który sprzedawał guziki lub epolety, przeważnie zdobywają je rozmaici, jak naocznie się przekonaliśmy, w ten sposób, że skoro jeńców, szeregowych i oficerów wyprowadzą z pociągu na posiłek, wtenczas po prostu odcinają im odznaki od pozostawionych płaszczów. Ludność cywilna nie tai swej niechęci do jeńców i padają nieraz niesmaczne przytyki. Natomiast z uznaniem można się wyrazić o żołnierzach niemieckich, którzy w jeńcach widzą zwyciężonego, ale godnego przeciwnika. Starają się też dla nich o posiłek. Zdarzył się taki wypadek, że na pewnym dworcu w drodze do Chojnic, żołnierz niemiecki poprosił pewną osobę z pogotowia o kawałek chleba dla Moskala. Na odpowiedź, że dla tych nie ma chleba, poprosił o kawałek dla siebie i zaniósł go jeńcowi. Jedynie co do kozaków opowiadają, że dla tych nie ma pardonu za ich grabieże i okrucieństwa, ale regularnemu wojsku rosyjskiemu plądrowanie jest zabronione. Jest też pomiędzy rannymi i jeńcami dużo rodaków z Królestwa, których żołnierz niemiecki poczęści odróżnia od rodowitych Moskali, traktując ich przyjaźniej.
 

Najpierw dworzec, później szpital

Takie transporty z jeńcami i rannymi szły przez Chojnice nieustannie. Dwudziestego piątego października prasa donosiła: Przez dworzec tutejszy przejeżdżał pociąg sanitarny z 260 rannymi, których transportowano do Szczecina. To samo 5 listopada: W tych dniach przejeżdżały tutaj nocą pociągi ze znaczną liczbą rannych, pomiędzy którymi znajdowali się także Moskale. Ponieważ nie donoszono o większej bitwie na pograniczu wschodnio-pruskim, więc są to niezawodnie ranni, których przewożą z lazaretów na Wschodzie w głąb Niemiec. 
Jeżeli tylko pojawiała się taka możliwość, rannych umieszczano bezpośrednio w chojnickich szpitalach. Na początku września znajdowało się w nich około 360 żołnierzy, w tym kilkudziesięciu z ciężkimi ranami. Ciała zmarłych grzebano na cmentarzu przy drodze do Brus. Zasłużeni w boju otrzymywali medale. Na przykład w październiku dwóch pacjentów otrzymało Krzyż Żelazny: feldwebel Mittke z Przechlewa w powiecie człuchowskim i pewien szeregowiec, biedak, który nawet o tym nie wiedział, gdyż leżał nieprzytomny.
Po ledwie kilku tygodniach od rozpoczęcia walk chojniczanie naocznie i bardzo brutalnie przekonali się, jak wygląda prawdziwe oblicze wojny. Cierpienie i strach przejeżdżały przez miasto, zatrzymywały się na dworcu, wreszcie zostały tu na dłużej – w szpitalach. Ale wojnie to było za mało. Dlatego po Chojnicach niebawem zawitała też do Kamienia i Więcborka – lecz o tym już w kolejnej części.
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...