Wspomnienia

Przyszli po nas o trzeciej rano, by zabrać nam wolność. Cz. II i III

Jacek Grabowski, 10 listopad 2011, 12:23
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Kolejne lata na Syberii ukazały ogromną siłę tych, którzy pod przymusem opuścili własny kraj, aby na nieludzkiej ziemi żyć w głodzie, chłodzie i ubóstwie. Stanisława Szczepańska wraz z rodziną przez sześć lat znosiła upokorzenia ze strony oprawców. Podczas powrotu do Polski Sowieci skonfiskowali im wszystkie dokumenty, zakazując mówić, że kiedykolwiek byli wywiezieni. Przez ten cały czas nigdy nie wątpili, że uda im się przeżyć.
Przyszli po nas o trzeciej rano, by zabrać nam wolność. Cz. II i III

W bydlęcym wagonie. Źródło: http://www.gazetapetersburska.org/pl/node/742

Przyszli po nas o trzeciej rano, by zabrać nam wolność. Cz. II i III

Stanisława Szczepańska

Jan Pączka wyruszył w poszukiwaniu nowego miejsca do życia. Szedł pieszo. Wieś od wsi oddalona była o 40 km. Idąc po pas w śniegu, napotkał w końcu jakiś kołchoz. Tam się osiedlił. Prosił woźniców, którzy wozili prowiant, aby poinformować jego żonę, że on tam jest. – Mama sprzedała wszystko, co można było spieniężyć, aby zapłacić woźnicom, którzy jeździli do miejscowości Abas. Nie dotarliśmy na miejsce, gdyż nie mieliśmy więcej pieniędzy. Resztę drogi, ponad 20 km w śniegu po pas, szliśmy na własnych nogach. Mój brat poszedł przodem. W 1942 roku po przejściu ponad 60 km odnalazł tatę. Odpoczynek u trzech sióstr Rosjanek okazał się zbawienny. Były to panny, które na co dzień pracowały w fabryce złota. Brat powiedział do taty: „Ty tutaj siedzisz, a mama z dzieciakami idzie w mrozie”. Ojciec zaczął płakać, że wszyscy zamarzną. Po usłyszeniu nieciekawych informacji zaprzyjaźnione siostry dały tacie po 30 rubli, aby wynajął woźnicę i przywiózł rodzinę. Tata wynajął jakiegoś furmana, z którym pojechał po mamę i dzieci. Mama trzyletnią Helę niosła na plecach zawiniętą w pierzynę, aby nie zamarzła – wspomina pani Szczepańska. Pan Jan bardzo uważnie rozglądał się w poszukiwaniu rodziny. Zobaczywszy w oddali grupę ludzi, pomyślał, że to Cyganie, i przejechał obok. Dopiero córka Władzia poznała go i krzyknęła: – Tato! Mężczyzna zawrócił i ganił żonę: – Co ty, Tekla, robisz? Chcesz dzieci umrozić? Jan Pączka bardzo usilnie prosił furmana, aby zawiózł całą rodzinę do Uścijańska, gdyż zostało jeszcze ponad 10 km drogi. Furman nie zgodził się, bo musiał być na określoną godzinę po prowiant. Cała rodzina poszła dalej pieszo. Po dotarciu na miejsce wszyscy po chwili odpoczynku wyruszyli w dalszą drogę. Okazało się że w Kansku mieszkają siostry Tekli Pączki. – Ciotki miały po dwoje dzieci, a trzecia była jeszcze panną. Bardzo im się nie podobało to, że mama miała nas szóstkę. Gdy dowiedziały się, że do nich jedziemy, uciekły z domu, w którym mieszkały, do jakiegoś sowchozu. Pracowały w mleczarni. Gdy dotarliśmy na miejsce, zostaliśmy w ich mieszkaniu – opowiada pani Stasia. – Nasi rodzice znaleźli pracę w tartaku. Moje rodzeństwo zaś pracowało przy zbijaniu skrzynek na amunicję. Ja donosiłam im deski. Dzieci pracowały po 6 godzin. Gdy wydawano posiłek, najpierw dawali dorosłym, a później, jak coś zostało, jadły dzieci. Ojciec musiał znaleźć inny kołchoz, bo w tym rodzina, w której było dużo dzieci, od samego początku była w niekomfortowej sytuacji – dodaje nasza bohaterka. Z uwagi na dużą ilość dzieci, nikt nie chciał ich przyjąć do pracy, gdyż na dzieci nie przysługiwało dosłownie nic. Po dłuższym czasie znalazł kołchoz, w którym pracodawca wszystko oddawał , a pracowników gnębił. Nawet za to, co zjedli, dłużni byli kołchozowi. Bardzo często półproduktem, który otrzymywali do jedzenia, były plewy z resztkami pszenicy. Oprócz tego piekli chleb z owsa. Jak go próbowali zjeść, płakali, bo nie można było go pogryźć i połknąć. Najgorszym chlebem, który musieli jeść w kołchozie, był ten pieczony z czarnego kolczastego ziarna. Kto to zjadł, od razu zaniemógł na nogi. Ich zarządcą był dobry kolega Stalina, Winiakurow Stiepan Markowicz. – Jako młoda dziewczyna pracowałam tam
w kuchni. Bardzo często wydawałam chleb. Pewnego razu nasz zarządca chciał coś zjeść. Wydałam mu chleb jak innym i zapisałam w zeszycie, że on zjadł tyle i tyle chleba. Musiałam mieć wszystko udokumentowane, gdyż był on bardzo skrupulatny w tego typu sprawach. Po chwili przybiegła jego żona i powiedziała: „Staśka, czemu ty zupy nie zapisałaś, tylko chleb? Przecież on zjadł tylko kawałek?” Na kogo miałam zapisać? „Co mnie to obchodzi, co on z tym chlebem zrobił” - odpowiedziała nieugięta. Któregoś roku żniwa były niezakończone i zboże zostało na polu. Po zimie Pani Klara z innymi kobietami poszła na to pole, aby zebrać odrobinę kłosów, by mieć ziarno na mąkę. Jak zobaczył to brygadzista Markowicz, wszystko im zabrał. Taki po prostu pies ogrodnika - sam nie zjadł, a drugiemu nie dał. – Obok naszego kołchozu wojsko miało ok. 600 ha pola. Uprawiali marchew, ogórki i ziemniaki. Brygadzista wysłał mnie i jedną Rosjankę do pomocy przy kopaniu ziemniaków. W zamian wziął dwóch wojskowych do budowania stogów. Ja z tą kobietą kopałyśmy ziemniaki rękami. Miałyśmy do wyrobienia normę 5 arów na dzień. Nie wolno było kopać haczką, bo twierdzili, że ziemniaki pokaleczymy. U żołnierzy miałyśmy dobrze, bo jadłyśmy obiad i krzywdy nam nie robili. Gdy słońce zachodziło, powiedziałam do Rosjanki, abyśmy już poszły, bo mamy kilometr do domu. Wojskowi jeszcze zostali i kopali. Nie wykonałyśmy planu, bo udało nam się wykopać ręcznie tylko 4 ary ziemniaków, a nie 5 arów, jak kazano. Na drugi dzień dowódca zabrał swoich żołnierzy, bo okazało się, że nie wyrobiłyśmy normy – opowiada z przejęciem pani Szczepańska. – Staśka, ty taka młoda i ty normy nie wyrobiłaś? – kpił podczas apelu zarządca Markowicz. –Po pracy na wojskowym polu poszłam wieczorem, by pozbierać to, co zostało. Nazbierałam worek ziemniaków. Poprosiłam brata, który jeździł konno, aby te ziemniaki zawiózł do domu. Pojechał dokardem i je przywiózł. Dokard to dwukołowa bryczka koszykowa na 2 osoby. Jak te ziemniaki zobaczył brygadzista, kazał je zanieść do kuchni. Brat się zdenerwował, chwycił za konia i wszystkie ziemniaki porozrzucał po podwórku. Rusek powiedział do brata: „Jobany Polak”. Jak mama to usłyszała nie wytrzymała i mu odpowiedziała: „Jobany Chachoł”. Winiakurow Stiepan Markowicz mógł z mamą zrobić co chciał, ale miał do niej ogromne zaufanie oraz ogromny sentyment, więc ją oszczędził. Mama go goliła. Cenił naszą rodzinę za pracowitość – wspomina pani Stanisława. Pewnego razu młody chłopak, chcąc zaspokoić głód, wsypał do czapki trochę ziarna. Zbiorniki ze zbożem były z drewna, zrobił w nim dziurkę i nasypał ziarno do czapki. Tak mocno gryzł to ziarno, że aż mu szczęka spuchła. Złapano go i sądzono w mieszkaniu Pączków, bo było blisko domu brygadzisty. W tym czasie ojciec był już na wojnie. – Do nas do domu przyjechała sędzina z Brażny, aby go osądzić za kradzież. Mama się rozpłakała i broniła chłopaka, że on to z głodu robił, a nie kradł na sprzedaż. Innym razem oskarżono kobietę, że 3 kg pszenicy ukradła. Chciała zawieźć, to ziarno do młyna, aby zamienić na mąkę. Mama po raz kolejny broniła, że tym razem ta kobieta została niesłusznie skazana – mówi pani Stanisława. Tadeusza, brata Stanisławy, gdy pilnował stado koni, napadli bandziory i kazali się wieźć do Trojańska do pasieki. Za pomoc jeden chciał go zabić, ale drugi powiedział, że on jest jeszcze młody (miał wtedy 17 lat), więc go oszczędzili. Nie było go długo, więc jak wrócił, musiał się wytłumaczyć, co się stało. Bardzo szczegółowo ich opisał i znaleźli ich bez trudu. Tadeusz miał dobrze wytresowanego ogiera, który bardzo zacięcie bronił stada przed wilkami. Któregoś razu wilki zagryzły dwa źrebaki. Jak jeszcze zostało mięso, to zabrał je do domu, aby było co jeść. Nikt o tym nie wiedział.

Ciąg dalszy nastąpi.

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...