Święty Mikołaj z depresją

Łukasz Jakubowski, 10 styczeń 2012, 19:25
Średnia: 0.0 (0 głosów)
W naszej świadomości i kulturze istnieje jeden wyraźny obraz okresu świąteczno-noworocznego. Wszyscy doskonale wiedzą, z jakich składa się elementów. Koniec grudnia nie istnieje bez choinki, prezentów, szampana, fajerwerków, dobrej zabawy i czego tam jeszcze w reklamach i filmach się nie znajdzie. Ale okres świąteczno-noworoczny ma także drugie oblicze - mniej przyjemne, a przez to rzadko obecne w mediach. I to o nim poczytacie dzisiaj.

Tradycyjnie zacznijmy od historii. W roku 1884 w Bydgoszczy podczas świąt Bożego Narodzenia miały miejsce dwa, zupełnie z duchem świąt sprzeczne, wydarzenia. Oto bowiem w ten czas radości, związany z aktem narodzin, wmieszała się kostucha, w krajobraz szopek i ustrojonych choinek wpisująca się jak pięść w kontur nosa. Dwoje ludzi wbrew panującej w mieście atmosferze serdeczności targnęło się na własne życie. Dlaczego?
W jednym przypadku motywem była - a jakże - nieodwzajemniona miłość. Zagoniła ona na most nad Brdą pewnego młodego mężczyznę. Temperatura, wynosząca  w tamtych dniach kilka stopni Celsjusza powyżej zera, nie była w stanie zbić targającej nim gorączki uczuć. Roztrzęsiony amant w pewnym momencie krzyknął: „Za ciebie, Róziu, oddaję życie!”, po czym skoczył do rzeki. Dopiero lodowata woda orzeźwiła kochanka. Na szczęście wokół znajdowało się kilku spacerowiczów. Przechodnie ruszyli niedoszłemu samobójcy na ratunek, za co ten po wyratowaniu dziękował im na brzegu solennie, wyraźnie zadowolony i wyleczony już zupełnie z samobójczych ciągot.
Niestety, dopiął swego kupiec Bölter z Wrocławia, bawiący w Bydgoszczy gościnnie. Nie działał on jak topielec pod wpływem impulsu, tylko podszedł do sprawy poważnie i z namysłem. Swoje próby samobójcze podejmował w samotności, wykluczając tym samym możliwość udzielenia pomocy przez osoby postronne. Piszę o próbach samobójczych, ponieważ, jak się okazało, złośliwość rzeczy martwych objęła również przedmioty, mające kupcowi pomóc w przejściu na tamten świat - wobec tego prób było kilka. Jak wyglądały ostatnie chwile kupca Böltera, wiemy z listu, który po sobie zostawił. A pisał w nim tak: „Co po człowieku na świecie, który nie posiada niczyjego serca, a brak mu energii? Najadłem się raz jeszcze i kazałem sobie napalić. Żegnam ten świat szczęśliwy i wdzięczności pełen; wnet bowiem będę u mojej Marty i mego Rychardka [żona i synek, którzy niedawno zmarli - przyp. aut.]. Jeszcze nie koniec! — trzy razy się urwałem i spadłem na ziemię. Oto skromny opis stanu przed nastąpieniem śmierci, dla lekarzy i fizyologów. Najprzód miałem uczucie, jakbym głowę miał opasaną i przytłoczoną ołowiem — silne boleści w krtani, kłucie w karku i w plecach — okropne falowanie krwi — w końcu jaskrawe, płomienne światło czerwone w oczach, jakby cały świat gorzał — szum i łoskot w uszach, ustępowanie przytomności. (Oberwałem się i spadłem na ziemię.) Przytomność wraca z hukiem w głowie (uderzenie głową przy spadnięciu) — jakby eksplodował granat, straszne kurczowe rzucanie się ciała, zdaje się, że z wielkim pędem człowiek kręci się w koło, a głowa jest osią tego wirowania, przyczem ciągle uderzałem się o podłogę, czuje się to nawet bez przytomności, wreszcie przebudzenie się, przytomność, ból w krtani, szyi, karku, w gruczołach szyi, ubezwładnienie rąk, silne drżenie nóg. Z największą trudnością podźwigam się za chwilę. Ten daremny zakus tak mnie wycieńczył, że trzeba wprzód zebrać siły. Tą razą wypróbowałem tego, na czem się wieszam — myślę, że wytrzyma. Wziąłem do pomocy rzemień od maszyny — ale i ten zerwał się dwa razy. Co robić? — umrzeć muszę! Położę się raz jeszcze w łóżko i prześpię noc, doczekam Sylwestra. A więc jutro rano! — Ostatni raz dobranoc, moi drodzy! Czy mam się oddać władzy? — Dotąd niekaranym.”
Kupiec Bölter nie niepokojony przez personel hotelu ani sąsiadów aż cztery razy targał się na własne życie, zanim dopiął swego. Jego ciało 31 grudnia rano znalazła pokojówka.
Facet traci bliskich, popada w finansowe tarapaty, zabija się kilkanaście godzin - bez rozgłosu, kilka razy, robiąc zapiski, no i z przerwą na sen. Dla jednych notatki nieszczęśnika będą rozpaczliwą próbą dowartościowania się, będą świadectwem głębi psychicznego dołka i przerażającej konsekwencji, z jaką mężczyzna dążył do tragicznego finału. Mogą też niektórym dowodzić społecznej znieczulicy (Czy nikt niczego nie zauważył? Co kupiec z Wrocławia robił w Bydgoszczy? Gdzie była rodzina?).  Dla drugich pseudonaukowe wywody będą ostatnim, nieco żałosnym śladem po gościu, który był nieudacznikiem, nie potrafiącym nawet skończyć ze sobą bez partaczenia. Niezależnie od tego, przypadek Böltera wszystkim ukazuje tę drugą, mroczną stronę okresu świąteczno- noworocznego. Bo święta wbrew temu, jak funkcjonują w kulturze, mogą… boleć.
Boże Narodzenie i następujący po nim sylwester są jednym z najbardziej emocjonalnych okresów w roku. Nie zawsze są to jednak emocje pozytywne. Rodzinny charakter świąt, presja zakupowa, skłaniający do podsumowań koniec roku, mogą stać się jednymi z czynników prowadzących do depresji, a nawet - jak w przypadku naszych bohaterów - do prób samobójczych. Przy tym okres ten nie dołuje sam w sobie, jak choroba albo utrata pracy, ale dodaje sił i prowokuje do ujawnienia się już istniejące problemy. W zasadzie każdy nie do końca zadowolony ze swojego życia człowiek może zanotować wówczas pogorszenie nastroju. Niemniej można wyróżnić pewne grupy ryzyka. Na depresję świąteczną szczególnie narażone są osoby starsze - aż co trzecia osoba powyżej 55. roku życia doświadcza wtedy intensywnego obniżenia nastroju związanego z samotnością. Zagrożeni są również tak karierowicze, jak i ich przeciwieństwa - osoby nie realizujące się w pracy. W ich przypadku czynnikami powodującymi chandrę są głównie milknące „zagłuszacze” (takie jak praca właśnie, na co dzień pochłaniające całą uwagę i energię) oraz buchalteryjna atmosfera podsumowań, podliczeń, porównań. Zwłaszcza wyłączenie „zagłuszaczy” prowokuje do ujawnienia się tłumione, spychane wcześniej na bok konflikty, emocje i pragnienia. Mogą one wiązać się tak z życiem prywatnym (samotność, konflikty rodzinne),  jak i zawodowym (finanse, wypalenie zawodowe).
Co ciekawe, pikujące samopoczucie nie przekłada się na wzrost liczby samobójstw. Tutaj w ciągu roku największe żniwo zbierają miesiące wiosenno-letnie: maj, czerwiec, lipiec. Po świętach zwiększa się za to liczba klientów psychoterapeutów i psychologów. Koniec grudnia daje w kość, ale nie zabija. Dlaczego? Cóż, działa wtedy swoista kulturowa przeciwwaga. Po pierwsze, w święta nie wypada podejmować prób samobójczych. Po drugie, funkcjonuje coś takiego jak „magia świąt”- głęboko zakorzenione przekonanie, że jest to okres wyjątkowy, dodający otuchy, nawet cudogenny. Warto więc poczekać. Według specjalistów pierwszą „górkę” w statystykach samobójstw obserwuje się w styczniu. Często ma to związek z poświątecznym kryzysem finansowym, fiaskiem noworocznych postanowień, i zanikiem tej „magii świąt”, która ograniczała liczbę samobójstw pod koniec roku.    
Wnioski? Nie idźmy śladami Böltera. Starajmy się przeżyć ten czas - dosłownie. Jeżeli straciliście swoją Martę czy swojego Rychardka - otoczcie się bliskimi i dajcie sobie czas. Jeżeli ulegacie ekonomicznemu terrorowi i macie wyrzuty sumienia, świętując ponad stan, albo świętując niby to zbyt skromnie - przystopujcie. Nie dajcie się zwariować. Jeżeli czujecie, że stoicie w miejscu, że czegoś wam brakuje, że wasze życie zmechaciło się i wyblakło jak stary ciuch - spróbujcie to zmienić. No i miejcie otwarte oczy. Może to w waszym otoczeniu znajduje się ktoś czekający na wsparcie i dobre słowo? 
Święta mogą zaboleć, ale jeżeli nie zabiją - to wzmocnią. Jak skok do Brdy, o czym wieki temu przekonał się pewien dżentelmen z Bydgoszczy, a czego nie zdążył doświadczyć inny jegomość - z Wrocławia.
 

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...