Pocztą w obywatela

Łukasz Jakubowski, 05 marzec 2015, 15:53
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Urząd nie jest dla obywatela, to obywatel jest dla urzędu. Praktykujących wyznawców tego poglądu spotkał chyba każdy z nas, interesantów. A jak bywało w przeszłości? Czy w dwudziestoleciu międzywojennym pracownicy szeroko rozumianego sektora usług byli na bakier z kindersztubą?

Niewiele jest rzeczy, w których możemy konkurować z Niemcami. Drogi? Litości. Służba zdrowia? Wolne żarty. No, ale za Odrą wśród cnót znajdują się dyscyplina i porządek, pojęcia nad Wisłą traktowane z przymrużeniem oka. U nas w cenie wciąż jest prowizorka, jest wańkowiczowski kundlizm, jest wreszcie jakaś organiczna wręcz niemożliwość zrozumienia, czym jest „rzecz publiczna”. W pewnych przypadkach objawia się to brakiem szacunku do wykonywanej pracy, czasami nierozerwalnie związanym z brakiem zrozumienia jej istoty. Chyba każdy z nas poczuł się kiedyś przed okienkiem jak zło konieczne. Niestety tradycje takiej roboty mają w Polsce długą historię. Z rażącą niekompetencją czy brakiem kultury pracowników obsługujących klientów lub petentów mierzyć się musieli także nasi pradziadowie.

Przeglądając roczniki „Gazety Sępoleńskiej” natrafiłem na niezwykle obrazowy i urokliwy list autorstwa Stanisława Kaniewskiego- porucznika rezerwy z ambicjami literackimi, szukającego natchnienia podczas podróży po Polsce. Pan porucznik opisuje w nim swoje perypetie w dwóch placówkach Poczty Polskiej, w których próbował dowiedzieć się, czy nie ma dla niego żadnych listów do odbioru (wysłanych na poste restante). Na początek zaprezentuję fragment twórczości literata, oddający jego wrażenia z odwiedzin poczty w Tucholi. Było tam ciekawie jeszcze zanim Kaniewski zdążył podejść do okienka:

Piękna blondyneczka, z ostrzyżoną „a la garçon” główką, rzuca na interesantów nieprzyjaźnie niebieskimi jak chabry oczętami, że przeszkadzają jej w snuciu różnych marzeń, które jak złota nić oplatają jej główkę. Przede mną stoi w kolejce pięknej krasy młodzieniec, brunecik oczywiście i schyla kornie głowę przed swym bóstwem widocznie, a piękna pani uśmiecha się przyjaźnie do niego i wyciąga swą pulchną rączkę z okienka, którą on mocno przycisnął do ust, aż „bóstwo” spłonęło rumieńcem na uszminkowanej buzi. (…) Nie wiem jak długo z sobą rozmawiali, bo myśli moje uleciały gdzieś w dal, i gdy uprzytomniłem sobie, w jakim celu się tutaj znajduję piękny brunecik również z rozpromienionym jak „Ona” licem kiwał z oddali ręką, kierując kroki w stronę drzwi. Rzuciłem bystrym okiem w przedziałkę dla „Poste Restante” i ku wielkiej uciesze zauważyłem znany mi charakter pisma.

Zbliżyłem się do okienka.

— Co ma być? — słyszę zupełnie zmieniony, rubaszny ton mowy.

— Proszę pani, czy niema „Poste Restante” dla...

Tu wymieniłem imię i nazwisko.

— Dla kogo?- Znowu ten sam grubiański ton.

— Dla... .

Powtórnie wymieniłem nazwisko, starając się położyć nacisk na każdą sylabę.

„Piękna Pani” raczyła wziąć kilka listów w swe delikatne rączęta, palec których wieńczyły wylakierowane paznokcie z ostatnią modą manicuru i przerzuciła je niedbale, po czym rzekła:

— Niema nic!

Nie wierzyłem po prostu własnym oczom i postanowiłem zwrócić rubasznej już pani uwagę.

— Proszę pani! — powiedziałem — A ten list, który wystaje, nie jest dla mnie?

Wyciągnęła go z pomiędzy listów na wierzch, przeczytała adres, po czym powiedziała:

— Niema dla pana żadnych listów!... Niech mi pan nie zwraca uwagi, bo ja czytać umiem!

Zmieszany Kaniewski przeprosił wtedy pracownicę i oddalił się, jednak to, co zauważył w przegródce, nie dawało mu spokoju. Wrócił zatem na pocztę popołudniu, rozmawiając na temat korespondencji z samym naczelnikiem. Rzecz jasna okazało się, że wzrok nie zawiódł porucznika- wypatrzony przezeń list istotnie zaadresowany był do niego.

Podobną sytuację przeżył Kaniewski w Sępólnie, stanowiącym kolejny etap jego podróży. W tutejszym urzędzie pocztowym było bowiem tak:

Przychodzę do okienka i pytam o listy dla mnie „Poste Restante” i widzę list pod moim adresem. Lecz tutaj znowu “Wielmożny Pan Urzędnik” nie raczył nawet zajrzeć do przedziałki i z góry oświadcza mi, że niema żadnych listów dla mnie.

— Czy na pewno niema? — pytam.

— Nie, niema nic — słyszę odpowiedź.

— A ja panu powiadam, że jest list dla mnie — ośmielam się twierdzić.

Pan ten był za leniwy, aby zobaczyć i przekonać się naocznie, czy jego twierdzenie nie jest mylne i nie raczył wstać i załatwić interesanta, który nie jest dla niego, lecz vice-versa. Dzięki jednemu z pp. urzędników, który więcej miał pojęcia o „Poste Restante” i zdawał sobie sprawę ze swego zajęcia, wziął kilka listów, przejrzał je i wręczył mi dopiero adresowany do mnie list.

Mając zaś takowy w ręce, zostaję przez „Wielmożnego Pana” dopiero legitymowany, czy rzeczywiście jestem daną osobistością.

Kaniewski napisał te słowa w Kamieniu w lipcu 1928 roku. O tamtejszej placówce nie wspomniał, więc albo w niej nie był, albo nie miał jej nic do zarzucenia. Ale historia dopisała ciąg dalszy tej „pocztowej” historii, wykazując się przy tym sporą złośliwością. Otóż w grudniu 1928 roku za malwersacje dokonywane w urzędzie pocztowym w Kamieniu aresztowano Wiktora Kufla. Zatrzymany oszukiwał w ten sposób, że przywłaszczał sobie systematycznie pieniądze wpłacane przy okienku przez różnych nadawców, wydając wpłacającym kwity pocztowe, lecz nie zapisując pobranych kwot w księgach rachunkowych. Sprawa musiała wyjść na jaw prędzej czy później, gdyż nadawcy posiadali przecież odcinki i kwity z datą, pieczęcią i podpisem urzędnika. Kufel przywłaszczył sobie w ten sposób około 2,5 tys. zł, za które kupił kilka ubrań, palta, bieliznę i radio. Defraudantowi oczywiście udowodniono winę i skazano go na rok więzienia.

Niestety to nie koniec listy pocztowych uchybień, gdyż nie lada problemem były także rozmowy telefoniczne. O automatycznych centralach telefonicznych nikt w latach 20. nawet nie śnił. Jeżeli chciało się do kogoś zadzwonić, pracownik poczty musiał na żądanie dzwoniącego ręcznie połączyć jego linię z linią potencjalnego rozmówcy. W Sępólnie były z tym olbrzymie kłopoty - ludzie nie mogli się nigdzie dodzwonić, ponieważ na poczcie nikt nie odbierał ich telefonów. Dyrekcja najczęściej tłumaczyła to brakiem personelu. Skargi na pocztowców docierały także do starosty, który w tej sprawie miał jednak związane ręce. Jego rozmowy z dyrekcją nie przynosiły znaczącej poprawy. Zaniepokojony i bezsilny starosta w piśmie do wojewody napisał o tym bez ogródek: Publiczność rozgoryczona nie może zrozumieć takiego stanu rzeczy, tym bardziej że przyzwyczajona [jest] do należytego i sprawnego funkcjonowania poczty w czasach zaboru pruskiego. A więc gdyby Kaniewski chciał do Sępólna zadzwonić, też poczułby się rozgoryczony.

Od cierpkich słów porucznika rezerwy oraz starosty minęło już kilka dekad. W międzyczasie świat się teoretycznie zmienił- dorobiliśmy się kodeksów (dobrych praktyk, etyki zawodowej, postępowania administracyjnego i tak dalej), szkoleń z obsługi klienta, działów HR w korporacjach, trenerów wewnętrznych i Bóg wie czego jeszcze. A ja mimo to często, gdy przeglądam Wiadomości Krajeńskie, widzę niestety, że współcześni Kaniewscy wciąż do gazet listy piszą. Co prawda na pocztę się już nie użalają, ale niewielkie to pocieszenie…

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...