,,Popłakałem się jak dziecko”

Piotr Pankanin, 13 październik 2013, 07:00
Średnia: 5.0 (1 głosów)
Rozmowa z Jackiem Grabowskim, zwolnionym legalnie z pracy, za którą był dobrze oceniany, wyróżniany i premiowany. To przykład, jak idiotyczne bywa prawo pracy i jak bardzo słabi moralnie bywają państwowi pracodawcy.
,,Popłakałem się jak dziecko”

Krajeńskiego Anioła wręczonego Jackowi Grabowskiemu przez starostę Henryka Pawlinę sępoleńscy starostowie nie chcieli przyjąć. Fot. Robert Lida

– Cztery lata temu dostałem nagrodę Krajeńskiego Anioła. Kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że po urlopie macierzyńskim nie będę miał powrotu do pracy. Pani dyrektor zwolniła mnie, nie podając przyczyn, ale w związku z tym, że nie ma pani dyrektor, nie będę o niej mówił.  Widocznie moja praca, moja empatia i altruizm nie pasują do tego, aby pracować z dziećmi w placówce od początku jej istnienia. Jednak dotąd pracowałem, działałem, dostawałem pochwały, nie miałem żadnej nagany. Chciałbym się zrzec tego anioła, ponieważ skoro pani dyrektor, która działa w imieniu powiatu sępoleńskiego, nie docenia mojej pracy, to w tym momencie ta nagroda jest bezprzedmiotowa. Otrzymałem ją z rąk ówczesnego starosty Henryka Pawliny, więc myślę, że powinienem ją złożyć na ręce obecnego starosty Tomasza Cyganka – to słowa z wystąpienia Jacka Grabowskiego podczas ostatniej sesji Rady Powiatu Sępoleńskiego.
Starosta nie chciał przyjąć anioła, twierdząc, że trudno mu jest odnieść się do „przyczyn, które legły jako podstawa w tym, że w placówce pan nie pracuje”.  – Proszę mi wybaczyć, ale nie czuję, abym miał kompetencje, żeby przyjąć tę formę pańskiego oświadczenia, zrzeczenia się tego wyróżnienia w postaci Krajeńskiego Anioła. Myślę, że idea, której prześwieca wyróżnienie danej osoby taką statuetką, dotyczy wartości wyższych. Uważam, że te wartości wyższe są nadal pańskiej osobie przypisane. Nimi może pan się szczycić, nimi może się pan chlubić. Nie wiązałbym problemu kadrowego z instytucją Anioła Krajeńskiego. Dlatego proszę wybaczyć, ale tego nie mogę przyjąć – powiedział starosta w odpowiedzi na gest Jacka Grabowskiego. Znacznie większym formalistą okazał się przewodniczący Dariusz Krakowiak, który po przypisaniu sobie zasługi udzielenia Grabowskiemu głosu, jął nawoływać do udania się do właściwych instytucji, czyli m.in. sądu pracy. – Niech pan zachowa wszelkie procedury formalne, skoro czuje się pan pokrzywdzony – radził przewodniczący Krakowiak. Wspaniałomyślność ta zabrzmiała w tonacji wystąpienia funkcjonariusza partyjnego na forum egzekutywy z niemogącej ciągle minąć epoki. Jednym słowem, zawracanie głowy powiatowym notablom przez Grabowskiego Krakowiak podał wątpliwości. Tymczasem dla laureata aniłeczka z roku 2008 sposób potraktowania go przez dyrektor Beatę Lidę ma nie tylko osobisty wydźwięk. Jego zdaniem, potwierdzanym przez wielu przypatrujących się tej sprawie, idea nagradzania figurkami, nie do końca anielskimi, traci sens. Tym bardziej że Jacek Grabowski nie zrobił niczego, co urągałoby dyscyplinie pracy, etyce zawodowej, postawie wobec przełożonych i wychowanków. Wręcz przeciwnie, właściwy sąd z łatwością przyznał mu prawa do stworzenia ojcostwa zastępczego dla Łukasza - chłopca, z którym zżył się w placówce opiekuńczej. Decyzja sądu jest dla Jacka największym wyróżnieniem, rzecz tylko w tym, że złośliwym zrządzeniem z dnia na dzień został pozbawiony środków do godziwego życia i odkrywania świata przed porzuconym dzieckiem, które on niezwykle miłosiernym sercem przygarnął i bezgranicznie pokochał. Jakim trzeba być smutasem pozbawionym odrobiny delikatności, żeby w tak dramatycznej sytuacji mówić do roniącego łzy taty o zachowaniu procedur prawnych? A jakąż to wielką procedurą prawną jest art. 33 kodeksu pracy, zawarty w umowach funkcjonujących w powiecie sępoleńskim akceptowanych przez Cyganka i Krakowiaka? Tak, doprawdy, zgodnie z takim prawem można wyrzucić pracownika w ciągu dwóch tygodni na bruk. A gdzie morale dyrekcji? A gdzie morale starosty i przewodniczącego?
Otóż w powiecie sępoleńskim jest tak, że ochlapusowi i pijaczce garniturkowi notable chętnie podadzą ulizane rączki. Ale żaden radny łącznie z wielce prawicowymi nie powie, co myśli na ten temat, ani jak ocenia działalność tucholskiego sądu, pewnie w obawie, że za chwilę mogą podzielić los ochlapusa i pijaczki. Problem Jacka? A jaki to problem w kontekście potężnych przewałek w powiatowych inwestycjach ze szpitalem na czele?
A gdzie tutaj, panie Krakowiak, zachowanie wszelkich procedur prawnych? Czy w obliczu tak potężnych strat komuś w tym powiecie spadła głowa? Czy jakiś nadzorca budowlany został zwolniony z pracy za pisanie bzdur w dokumentach upoważniających wyprowadzenie z kasy powiatu kolosalnych pieniędzy? A może by tak na koniec, nie pastwiąc się dłużej nad bardzo przypadkowymi i kompletnie nieodpowiedzialnymi ludźmi w lokalnej polityce i administracji, zaproponować, by i oni pozatrudniani zostali w myśl art. 33 kodeksu pracy. Wiele problemów dałoby się rozwiązać niemal od ręki.

– Jacku, jak doszło do zwolnienia?
– Na początku pani dyrektor powiedziała mi zachęcająco, że będą lepszym pracownikiem niż cała reszta. Tak było, gdy mnie zatrudniała. Nic dziwnego, że byłem z tego bardzo zadowolony i właściwie zmotywowany do trudnej pracy. Jednak w związku z tym, co się wydarzyło, podjąłem decyzję, aby oddać statuetkę anioła.

– Kiedy dowiedziałeś się o zwolnieniu?
–  Stosunkowo wcześnie. W sierpniu ub. roku odbyło się spotkanie prowadzone przez panią dyrektor Lidę, w którym uczestniczyłem obok kilku moich koleżanek z pracy. Nie była to miła rozmowa, ponieważ, tak to czułem, dyrektor pod nieobecność mojej bezpośredniej przełożonej przygotowała na mnie nagonkę. Po czym dowiedziałem się, że będę zwolniony z pracy. Z ust pani dyrektor padła propozycja, bym wcześniej udał się na urlop macierzyński, na który planowałem pójść od nowego roku. Zanim jednak poszedłem na urlop, mogłem pracować dwa miesiące. Sądziłem, że podczas urlopu dyrektor zmieni decyzję. Niestety, tak się nie stało.

– A cóż to takiego ta „nagonka”?
–  Trudno powiedzieć. Może pojawił się ktoś na moje miejsce? Faktem jest, że natychmiast od października był już następca na moje miejsce. Nie wiedziałem, że podczas mojej nieobecności zostałem przeniesiony z Cerkwicy do Więcborka.

– Jak to, nie wróciłeś na miejsce swojej pracy?
– Nie, zostałem przeniesiony i zastępowałem w więcborskiej placówce opiekuńczej kogoś, kto jest na zwolnieniu chorobowym. Bardzo mnie to irytowało, zwłaszcza że miałem przeświadczenie, iż pracuję dobrze. Dostawałem nagrody, pochwały i premie.

– Nikogo to nie powinno dziwić w obliczu twojej inicjatywy przejawianej w tak rozległych dziedzinach i środowiskach.
– A jednak nie do końca tak jest. Powiem szczerze: od czasu, kiedy zostałem magistrem, mniej jest dla mnie miejsca. Może to w obawie, że Jacek kogoś wygryzie? Nie wiem. W każdym razie w dalszym ciągu promuję powiat, jak mogę, a jak i tego nie będę mógł robić, to pewnie ruszę do jakiegoś większego miasta i może tam mi się powiedzie?

– Dobrze się czujesz w Chojnicach?
– Bardzo dobrze. Uczestniczyłem tam w kilku imprezach promocyjnych i z łatwością zostałem zauważony. Efektem tego był mój ostatni wyjazd wspólnie z ekipą promocyjną na czele z tamtejszym burmistrzem do Niemiec.

– Jak to jest, że ludzie twórczy, często angażujący sie społecznie bywają kopani przez los?
– Na przykładzie mojej babci, która przez 40 lat działała w kole gospodyń wiejskich, łatwo to dostrzec. Ona też nie próżnowała, robiła co mogła dla własnego środowiska, ale gdy zgłoszono ją do uhonorowania, jakoś kapituła zamilkła.

– To chyba charakterystyczne dla ludzi malusieńkich, których mamy w tym powiecie prawdziwy wysyp.
– Owszem, ja jednak nie zwracam uwagi na nich. Jestem altruistą, co podkreślam na wytłumaczenie swoich postaw i pragnę, by wszystkim ludziom żyło się lepiej. Ale sam, tak jak każdy człowiek, lubię być doceniany, a nie sponiewierany. Czy to zbyt wielkie oczekiwanie?

– Masz dużo odwagi, ale i czyste sumienie w stosunku do ludzi. Zwłaszcza ta pierwsza cecha niekoniecznie towarzyszy poezji, z którą też jesteś za pan brat i jak dobrze pamiętam, śmiało rywalizowałeś z poetyckimi tuzami podczas więcborskich Poboczy.
– Poezja pochłania mnie może nie bezgraniczne, ale wtedy, gdy muszę artykułować coś, co siedzi we mnie, a obawiam się bądź nie chcę o tym mówić. W poezji jest miejsce dla żółci, której lepiej nie wylewać w kontaktach międzyludzkich.

– Wracasz myślami do Cerkwicy?
– Nie tylko myślami. Od czasu do czasu odwiedzam Małą Cerkwicę. Ostatnio usłyszałem od moich byłych podopiecznych pytanie: kiedy wrócę? Spotkałem się też z pewnym nieporozumieniem, ponieważ część jest przekonana, że swoim odejściem źle ich potraktowałem. Znak to, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z powodów mojego tam braku.

– Skoro byłeś nagradzany za dobrą pracę, to chyba nikt na ciebie nie psioczył?
–  Zarzucano mi kiedyś, że nic tam nie robię, tylko piekę. Ale było tak, że w przygotowaniach do 200 naleśników uczestniczyli wychowankowie. To też jest element pracy wychowawczej. Dzieci robiły to bardzo chętnie, uwijając się wokół mnie stojącego przy patelni. Nie wiem, czy teraz jest to tam do powtórzenia. Zresztą, wiele rzeczy było przez dyrekcję nie do przyjęcia. Złość wzbudzała chęć zjednoczenia kadry. Nie do przyjęcia był wspólny grill zorganizowany u mnie w ogrodzie. Rozumiem, że łatwiej rządzić mniej zżytą załogą i mniej przepadającymi za sobą dziećmi. A to mnie interesowało ponad wszystko, w przeciwieństwie do dyrekcji.

– Umowy o pracę, jakie stosuje dyrektor Lida, chyba nikogo nie rozpieszczają, nie mówiąc o ustawicznym zagrożeniu.
– Jestem najlepszym przykładem, że w zasadzie każdy może polecieć z pracy wedle widzimisię pani dyrektor. Co za problem zwolnić kogoś, żeby zatrudnić kogoś innego? Nieważne, czy jest samotnym ojcem wychowującym małe dziecko. Przyznam, że gdy z ust dyrektor Lidy usłyszałem, że będę zwolniony, rozpłakałem się właśnie jak małe dziecko. Mimo woli wprawiłem się w taki stan, przed którym chciałbym na zawsze ustrzec mojego Łukaszka.

– Masz wiele pretensji do bezduszności być może przypadkowej na tym stanowisku kobiety. Nie wyglądasz jednak na załamanego.
– Tak dramatyczna dla mnie sytuacja nie tylko wstrząsa, lecz także uczy. Wszystko to uczy być silniejszym i gotowym na kolejne figle, jakie niesie życie. Liczyłem, że znalazłem pracę, która jest systematyczna. Dzięki niej chciałem się realizować. W tym kierunku się kształciłem, zdobywając tytuł magistra pedagogiki opiekuńczej. Dzięki tej pracy, a miałem takie zapewnienie, chciałem wychować syna, ale także uczestniczyć w wychowaniu dzieci i młodzieży, których ludzie doświadczyli w sposób szczególny. Niewielu czuje, jak bardzo złożony jest los wielu ludzi na starcie ich życia. W tym kontekście dobry Bóg sprawił, że zanim zostałem skrzywdzony, po wielokroć mnie wynagrodził dzieckiem, dzięki któremu muszę się ponownie organizować.

– Czy trudna sytuacja materialna nie jest przeszkodą w dalszym wychowaniu Łukasza?
– Najpierw bardzo serdecznie chciałbym podziękować pani dyrektor Beacie Lidzie za to, że namówiła mnie na adopcję Łukasza. To jedyne, za co jej szczerze dziękuję. Miedzy nim a mną zarysowała się bardzo silna więź, w związku z czym sąd nie miał problemów. Nie ma ich i teraz, ponieważ poinformowałem, że wkrótce rozpoczynam działalność gospodarczą na własny rachunek, co może zapewnić dziecku potrzeby materialne.

– Doszły nas słuchy, że z niepowodzeniem stanąłeś do rywalizacji o pracę w sępoleńskim żłobku stworzonym dla „swoich”, czyli nie dla takich ja ty.
– Owszem, stanąłem do konkursu, lecz z powodu braku własnego podpisu na jednej z kartek nie zostałem dopuszczony do rozmów kwalifikacyjnych. Usłyszałem tylko, że nie mam odpowiedniego wykształcenia.

– Pewnie ktoś się przejęzyczył albo źle usłyszałeś. Czy to nie chodziło przypadkiem o brak dobrego pochodzenia? Bo, jak cały powiat powtarza, słabo wykształceni, lecz dobrze „pochodzeni” robotę tam znaleźli. Jacku, nie zdradzamy publicznie, co konkretnie zamierzasz robić, dlatego żeby nie zapeszyć, ale też, by jakiś złośliwiec nie stanął ci na tej drodze. Co chciałbyś rzec na koniec?
– Moje fajne dzieciaki z domu dziecka w Małej Cerkwicy, bardzo chciałbym być z wami, chociaż wiem, że jest to niemożliwe. Wiedzcie, że ciągle o was myślę, a gdy się zobaczymy, znowu będziemy mogli zwyczajnie pogadać, robić różne głupoty.

– A może uda się wam upiec jakiś placek, co, Jacku Placku?
– Optymista nie może wykluczać i takiej możliwości.
Rozmawiał Piotr Pankanin
 

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
– Kilka tygodni temu pisaliście o apelu samorządowców w sprawie...
Najwyżej oceniane
Sprawa lip rosnących przy ulicy Dworcowej w Kamieniu wciąż budzi...
Lidze powiatowej nareszcie towarzyszyło słońce. Wprawdzie jeszcze...
Rada Miejska w Sępólnie nie zgodziła się na budowę kościoła na...