Region

Z Drezna przez Sopot do Więcborka

Piotr Pankanin, 20 lipiec 2023, 09:40
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Andrzej Dobber, światowej sławy baryton, już niebawem poprowadzi kolejną edycję Mistrzowskiego Kursu Wokalnego w swoim rodzinnym Więcborku. Tym samym pracowity sezon artystyczny również w tym roku w zasadzie nie ma końca. Quando, quando, quando – chciałoby się zatem zaśpiewać albo zarapować. Póki co, maestro Dobber z niemal rodzinnego Drezna przez Operę Leśną w Sopocie podąża do prawdziwie rodzinnego Więcborka.
Z Drezna przez Sopot do Więcborka

Andrzej Dobber w roli Holendra na scenie Opery Leśnej w Sopocie. Fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/Facebook/OperaBaltycka

Z Drezna przez Sopot do Więcborka

Andrzej Dobber. Fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/Facebook/OperaBaltycka

W ubiegłą sobotę i poniedziałek Andrzej Dobber wystąpił w głównej roli Holendra w operze Ryszarda Wagnera „Latający Holender”. Dla artysty doświadczonego na największych scenach operowych całego świata to niby nic szczególnego. Występ w nowatorskim przedsięwzięciu kierowanym przez wybitnego bas-barytona Tomasza Koniecznego stanowiło jednak stresujące wyzwanie. Tym bardziej, że po wielu latach Andrzej Dobber miał przed sobą umiłowaną polską publiczność. Ta okazała mu wdzięczność długimi oklaskami na stojąco. 
Opera Leśna w Sopocie w sobotni wieczór zapełniała się długo. Nawet w trakcie uwertury granej przez muzyków Opery Bałtyckiej widownia wzbierała niemal do ostatniego miejsca. Cudowna akustyka zalesionego miejsca upiększonego ciepłymi barwami zmroku sprawiła, że orkiestra zagrała, a maestro Dobber zaśpiewał bez nagłośnienia. To niebywałe, że po tak obszernym amfiteatrze jakże subtelny baryton Holendra wędrował czytelnie w najodleglejsze zakątki polskiego Bayeruth.
„Przejmującą, świadomie rozpaczliwą kreację zrezygnowanego przeklętego tułacza stworzył Andrzej Dobber. Artysta potrafił przejąć i wzruszyć liryzmem swojego nieszczęścia, ale także przerazić piekłem swojego głosu. Była to wielka kreacja wokalna, a Dobber swoją interpretacją dowiódł, że Wagnera trzeba śpiewać pięknie. Wielki śpiewak włożył w kreowaną przez siebie postać wiele serca, posługując się przede wszystkim włoskimi środkami wyrazu, opartymi po prostu na pięknym śpiewie, belcanto” – recenzował na orfeo.pl Tomasz Pasternak. 
„Przejmującą postać stworzył Andrzej Dobber. Skazanemu na wieczne potępienie Holendrowi nadał ludzkie rysy bohatera, bezskutecznie poszukującego kobiety, której miłość uwolni go od cierpień. To wybitna kreacja, inna od interpretacji wielu słynnych odtwórców tej roli” – ocenił w Rzeczpospolitej Jacek Marczyński. 
Najbardziej oczekiwana recenzja Doroty Szwarcman w artykule „Wagner wrócił do Opery Leśnej” jeszcze wyżej podrzuciła maestro Dobbera: „Orkiestra Opery Bałtyckiej pod batutą Marka Janowskiego była jednym z najjaśniejszych punktów wieczoru. Nagłaśniana trochę była scena, co zresztą nie zawsze zdawało egzamin, zwłaszcza przy krzyczących, nieprzyjemnych głosach Senty (przeraźliwie rozwibrowana Ricarda Merbeth) i Erika (Stefan Vinke) - było to takie śpiewanie ze starej szkoły: jak Wagner, to trzeba ryczeć. A przecież można inaczej: Andrzej Dobber w roli tytułowej nawet nie potrzebował nagłośnienia - wszystko było zrozumiałe, śpiewane ze świetną dykcją, podawane z prostotą. Szkoda, że reszta nie była na takim poziomie; nie liczę tu pozostałych polskich solistów Dominika Sutowicza (Sternik) i Małgorzaty Walewskiej (Mary), jak zwykle świetnej również aktorsko - bo mieli niewielkie partie”.         
Pójście do opery dla statystycznego śmiertelnika nie jest decyzją łatwą. No, ale jak tu nie zasiąść  najbliżej sceny, kiedy „panuje” na niej przez ponad dwie godziny nieco młodszy kolega z jednego miasteczka, wspólnego języka, jednej ulicy? Kolega, którego nieprzeciętny talent i tyleż katorżnicza, co misterna robota (przepraszam za Krajeńszczyznę) wywlokły na największe sceny operowe świata. To jest niemożliwe, żeby Andrzeja ukochanego przez mamę Halinę, co to niejednego z nas „wspólnie rodziła”, i dobrego jak chleb tatę Janka oraz rodzeństwo Brygidę i Sławomira nie oklaskiwać na żywo. 
Gdy po raz pierwszy po bezmała 30-letniej karierze Andrzej Dobber zaśpiewał kilka najsłynniejszych arii operowych na tle więcborskiego jeziora, zdradził plany związane z Richardem Wagnerem. Już wtedy szukał kolejnych trudnych wyzwań. Znalazł w 2018 na scenie Semperoper w Dreźnie. Rolę Holendra powtórzył w Gran Opera w Houston oraz State Opera w Hamburgu. Teraz wespół z kolegą i twórcą operowym Tomaszem Koniecznym oraz swoim idolem – dyrygentem Markiem Janowskim, znakomicie odnalazł się w tej roli w Sopocie. 
Opera Leśna zaczyna tonąć w ciemnościach. Za obszerną sceną, z tunelem, w którym czarująco gra orkiestra, resztki słonecznej poświaty czmychają przez konary pachnących drzew. Zaczyna się niesamowita gra świateł w reżyserii Bogumiła Palewicza. Na pierwszym planie prosta  scenografia skalistego wybrzeża autorstwa Borisa Kudlićki. Z okrągłej balii - scenicznego okrętu - marynarze rzucają kotwicę. Podczas szalejącej burzy załoga Dalanda dostrzega statek „latającego” Holendra. Ten płynący z dali w dal, na dodatek z bogactwem zdobyczy,  okazuje się samotnym, zawiedzionym przez szczęście, pełnym goryczy i szukającym ocalenia w śmierci marynarzem. Pocieszeniem i odnową życia Holendra ma być Senta - przecudna, lecz zaręczona z Erykiem córka Dalanda. Wesołe pieśni żeglarzy nie trwają długo. Holender, podsłuchawszy rozmowę Eryka z Santą, nie uwierzył w obietnicę jej wierności. Dalej więc przeżywa męczarnie. Senta chce ocalić dla siebie skazanego na niedolę ukochanego, dla którego ślub ukochanej był ledwie wobec niego, a nie Pana Boga. Holender wbiega na swój okręt i znika. Senta wyrywając się Erykowi i Dalandowi tonie w morskiej otchłani krzycząc: „Jam wierną tobie aż po zgon”.
Andrzej Dobber zagrał Holendra znakomicie. Grę najwyższej postać na deskach Opery Leśnej wśród odtwórców szeregu ról, podziwiał siedzący tuż przed sceną syn maestro Andrzeja Dobbera - Vincent Dobber. Rosnący w oczach, zapewne przyszły opermistrz, wyróżniał się wśród  luzacko odzianej widowni nienagannym garniturem, białą koszulą i krawatem. Wielki szacunek dla opery i brylującego w niej taty bardzo czytelny. Kiedy role się odwrócą? Tylko patrzeć. Jeśli czas będzie dalej tak pędził, to maestro Vincent będzie oklaskiwany przez tatę rychło! A my kiedy? Wiele wskazuje, że już niebawem, na zakończenie Mistrzowskiego Kursu Wokalnego w Więcborku. 
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
Najwyżej oceniane
Sprawa lip rosnących przy ulicy Dworcowej w Kamieniu wciąż budzi...
Lidze powiatowej nareszcie towarzyszyło słońce. Wprawdzie jeszcze...
Rada Miejska w Sępólnie nie zgodziła się na budowę kościoła na...