Wspomnienia

Dziewiczy rejs RMS Titanic miał im dać szansę na nowe życie. Gdyby babcia nie szykowała się do wyjazdu tak długo, dziś by mnie nie było na świecie

Jacek Grabowski, 31 lipiec 2014, 12:48
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Jan i Wiktoria Krawczykowie z Tuszkowa część swojego młodego życia spędzili w Ameryce w Adams Mass w stanie Massachusetts. Po powrocie do Polski w 1910 roku po czterech latach planowali ponowny wyjazd na drugą półkulę. Tym razem chcieli popłynąć transatlantykiem RMS Titanic. Aby trafić na niesamowity parowiec i wyruszyć w jego dziewiczy rejs, musieli dojechać pociągiem do Bremem, aby tam pozyskać zarezerwowane bilety na ten nietuzinkowy rejs. Nie dotarli na miejsce, bo spóźnili się na pociąg, gdyż pani Wiktoria za długo szykowała się do wyjazdu. Po tragicznych wieściach o zatonięciu parowca, dziękowali Bogu za uratowanie życia.
Dziewiczy rejs RMS Titanic miał im dać szansę na nowe życie. Gdyby babcia nie szykowała się do wyjazdu tak długo, dziś by mnie nie było na świecie

10 lutego 1904 r. Zdjęcie ślubne Wiktorii i Jana Krawczyków

Dziewiczy rejs RMS Titanic miał im dać szansę na nowe życie. Gdyby babcia nie szykowała się do wyjazdu tak długo, dziś by mnie nie było na świecie

Szyftkarta

Mój dziadek Jan Krawczyk uro-dził się w 1882 roku, a babcia Wiktoria Krawczyk (Bogdan) w 1880 roku. Dziadek mieszkał w Kamieniu pod Mielcem, a babcia w Berkach Nizińskich, powiat Mielec. Gdy pierwszy raz wyjechali do Ameryki, mieli ok. 20 lat. Moja babcia opowiadała, że gdy podczas pracy w Ameryce mieli przerwę, jedli cukierki z kartofli. My jako dzieci się śmialiśmy. Pralki prały już same. Dziś nikogo to nie dziwi, w tamtych czasach w Polsce okraszonej zaborami nikt nie myślał o takich wynalazkach – mówi wnuk Jan Krawczyk z Tuszkowa. Mimo tego że mieszkali w tym samym powiecie, poznali się dopiero na amerykańskiej ziemi. Sakrament małżeństwa zawarli w 1904 roku w Adams Mass w stanie Massachusetts. Sakramentu udzielił im proboszcz tamtejszej parafii ks.M.F. Kopytkiewicz w kościele ufundowanym przez Polonię. Wrócili do Polski w 1910 roku. Byli już po ślubie. W kwietniu 1912 roku chcieli wrócić do Ameryki liniowcem Titanic. RMS Titanic - brytyjski transatlantyk typu Olympic, należący do towarzystwa okrętowego White Star Line w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, podczas swojego dziewiczego rejsu na trasie Southampton - Cherbourg - Queenstown - Nowy Jork, po zderzeniu z górą lodową, zatonął. – Aby dojechać do Bremen do firmy „Karesz i Stocki Bremen” jedynej polsko-czeskiej firmy do przewozu pospiesznymi okrętami do Ameryki i wszystkich zamorskich krajów, moi dziadkowie potrzebowali szyfkartę, która pozwoliłaby im na przejazd pociągiem. Otrzymali listownie pismo od firmy dające im zgodę na przejazd. Tam na miejscu mieli otrzymać bilet na rejs Titanicem. Mieli na kolej zdążyć. Trudno było przejechać przez niemieckie zabory. Babcia się za długo przygotowywała i się spóźnili na pociąg. A to dlatego, że babcia była w ciąży z moim tatą. I dziadek chciał koniecznie dobrą klasą - szybciej, wygodniej. Potem na babcię psioczył, że to wszystko jej wina, że nie popłynęli nietuzinkowym statkiem – kontynuuje swoją opowieść pan Jan.

Gdy dowiedzieli się, że parowiec Titanic nie dotarł do celu, Jan Krawczyk na kolanach przepraszał swoją żonę Wiktorię. Bogu dziękowali, że spóźnili się na pociąg. – Gdyby popłynęli statkiem, byliby zakwaterowani w trzeciej klasie i prawdopodobnie nie mieliby szans na przeżycie. W takim wypadku mnie by nie było na świecie – dodaje pan Krawczyk. Mimo tragedii Jan Krawczyk - dziadek w czerwcu 1912 roku popłynął do Ameryki. Jego żona Wiktoria z uwagi na tragiczny koniec transatlantyka i śmierć ponad półtora tysiąca osób oraz zaawansowaną ciążę nie miała odwagi, aby wyruszyć w rejs. – Mój dziadek, mimo zaplanowanego powrotu, nie mógł wrócić do Polski, gdyż w 1914 roku wybuchła wojna. Na morzu panowała wojna. Okręty pasażerskie nie pływały, tylko wojenne. Wrócił dopiero dwa lata po zakończeniu wojny w 1920 roku. Mój dziadek nie widział mojego taty przez osiem lat. Jak wyjeżdżał, w domu została babcia z dwuletnim synem Franciszkiem i z Józefem, z którym była w zaawansowanej ciąży. Mój tata Józef, gdy miał osiem lat, gdy mojego dziadka zobaczył, bał się. Mówił, jak mój dziadek wrócił z Ameryki: „Taki pan ciemny wieczorem późnym z tego w konie z dyliżansem”. Po pewnym czasie mój tata polubił swego ojca. Trwało to chwilę, gdyż nie znał go w ogóle – kontynuuje mieszkaniec Tuszkowa. Kiedy pan Jan wrócił z obczyzny, kupił koło Poznania gospodarstwo. Był tam prąd, światło. – Tam strasznie kradli po wojnie. To były ciężkie czasy. Dziadek powymieniał okna, drzwi, gdyż dom był stary i bardzo zniszczony. Musiał to gospodarstwo sprzedać, gdyż w międzyczasie jego cały dorobek przepadł w banku w Poznaniu. To była ta denominacja czy wymiana polskiej marki na złotówki. Przywiózł dolary, dał do banku, żeby było pewne. Ubezpieczone było i nikt nie poczynał się do odpowiedzialności za poważne straty. Zanim kupił moją ojcowiznę, mógł kupić Ostrówek albo kamienicę w Więcborku. W nocy on tu przyjechał z Zakrzewa pociągiem i już to było zaliczkowane. Mógł kupić Ostrówek, bo był do sprzedania. Właścicielem był hrabia Ossowski. Dziadek mówił, że do czego taki majątek, może go będą tam jeszcze okradać. Jakby te pieniądze wydał na Ostrówek, to można by było je odzyskać. Wtedy kupił w Toninie. Później mówił, że chyba przez to, że w niedzielę pracował, to wszystko stracił. Jak wiadomo, wszystkie zarobione pieniądze stracił poprzez reformę Władysława Grabskiego, ówczesnego ministra finansów – wspomina Jan Krawczyk. Reforma walutowa Władysława Grabskiego wprowadzona została 1 kwietnia 1924 roku. Była to reforma monetarna w Rzeczypospolitej, mająca na celu zwalczenie hiperinflacji. W taki to sposób Jan Krawczyk stracił swoje wszystkie oszczędności. – Na naszej ojcowiźnie żył tylko 5 lat. Tuż przed śmiercią w Nakle kupił sobie powózkę. Dziadek na Wielkanoc chciał ją pomalować, puszorki na konie założyć i paradnie pojechać do kościoła na Wielkanoc. Jak malował powózkę na ranę, którą miał, prysła farba. Dostał zakażenie i przez parę dni kuracji nic nie pomogło. Do tej pory mam wśród pamiątek receptę na te leki, które wykupione były w mroteckiej aptece. Zmarł w 1931 roku w Wielką środę i w Wielkanoc do kościoła już nie pojechał. Pochowany został w drugie święto. Dziadek pracowity był, wcześnie wstawał, potem się golił, babci zrobił ogień w kuchni. Zaczął w pokojach palić. Mój dziadek z uwagi na pobyt w Ameryce nie bał się wszystkich nowinek, które do Polski trafiły kilkadziesiąt lat później – mówi na zakończenie wnuk z Tuszkowa.

Weronika i Jan Krawczykowie mieli trzech synów: Franciszka, Bolesława, Józefa i córkę Helenę. Dwoje dzieci urodziło w USA, ale zmarły. Pani Wiktoria zmarła 1961 roku. Gdyby w kwietniu 1912 roku obydwoje popłynęli Titanikiem, a on dotarł do celu, do Polski już by nie wrócili.

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...