Wspomnienia
Mimo przeciwności losu wychodziłam cało z każdej opresji (cz. I)
Jacek Grabowski, 21 marzec 2013, 10:07
Średnia:
0.0
(0 głosów)
Helena Piesik jako najstarsza z rodzeństwa podczas wojny musiała bardzo ciężko pracować, aby przetrwać wojenną zawieruchę. Mimo przeciwności losu, z każdej opresji wychodziła bez szwanku. Sama wychowywała syna. Pani Helena w grudniu skończyła dziewięćdziesiąt lat i nadal jest radosnym, wesołym człowiekiem.
Helena Gertruda Piesik urodziła się 28 grudnia 1922 roku. – Jestem stratna o jeden rok , bo urodziwszy się na końcówce roku, zawsze byłam młodsza od innych moich rówieśników – śmieje się pani Helena. W jej albumie znajduje się zdjęcie, gdy miała cztery lata. – Gdy powstało to zdjęcie, mieszkaliśmy w Runowie na Pradze. Byłam wtedy jedynym dzieckiem, gdyż siostra była młodsza ode mnie o pięć lat. Do fotografa pojechaliśmy powózką. Było po burzy i ja jako ciekawskie dziecko musiałam sprawdzić, jak tam było głęboko. Umorusana (śmiech) pojechałam z rodzicami do fotografa – mówiła ze śmiechem Helena Piesik. Podczas mojej Pierwszej Komunii Św. było wielu gości i cała uroczystość odbywała się na podwórku. Alkoholu nie było, ale beczułka z piwem się znalazła – dodała. Od urodzenia mieszkała w Runowie. Tam w 1928 roku ojciec kupił dom, w którym obecnie mieszka. – Przed wojną wraz z innymi dziećmi ze szkoły witaliśmy prezydenta Mościckiego, gdy przyjechał do Runowa. Runowo w ówczesnych czasach było społecznością aktywną. O to dbał kierownik szkoły Jan Figurski. To był człowiek! Społecznik, człowiek od wszystkiego. Interesowało go dosłownie wszystko, co związane było z Runowem. Moja siostra Irena witała prezydenta Mościckiego wierszykiem, gdy on przyjechał specjalnym pociągiem – mówiła mieszkanka Runowa.
Ojciec pani Heleny miał bardzo oryginalne imię. Witalis Piesik przybył do Runowa z Borów Tucholskich za pracą w 1922 roku. Pracował na poczcie jako listonosz. Anna Piesik (Przybyłka), matka Heleny, zajmowała się domem i dziećmi. Irena, Jan Bogdan, Ireneusz i Zbigniew to rodzeństwo pani Piesik. – Jak się rozpoczęła wojna, miałam 18 lat. Dzień przed rozpoczęciem wojny wywieźli nas do Sępólna. Jak jechaliśmy do Sępólna, w lesie na skraju stał młody żołnierz. Mówił, że ani guzika nie oddamy, po prostu będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi. Tam mieliśmy czekać na transport kolejowy, którym mieliśmy pojechać aż do Hrubieszowa. 1 września o piątej rano pierwsza bomba spadła na boisko w Sępólnie. Z uwagi na zagrożenie pociąg nie mógł jechać. W takim wypadku pozwolono nam wrócić do domu. Z Sępólna wróciliśmy na piechotę. Szliśmy za wozem, na którym siedziała babcia Marianna i moi bracia. Chłopcy mieli spakowane plecaki na dłuższy pobyt na obczyźnie. Po drodze mijaliśmy wojsko niemieckie. Łudziliśmy się, że to amerykańskie samoloty latały, jednak okazało się że to Niemcy. Jak wróciliśmy do Runowa, okazało się, że nikogo tam nie ma. Wszyscy gospodarze uciekli. Przywitała nas Niemka z rzeźnickiego sklepu – opowiadała mieszkanka Runowa. Gdy rodzina państwa Piesików wróciła do Runowa, okazało się, że w ich domu przeprowadzono rewizję. Niemcy szukali broni, gdyż myśleli, że pan Witalis jako pracownik poczty ma gdzieś ukrytą broń. – Aby wejść do naszego domu, Niemcy wybili szybę na piętrze. O tym zdarzeniu poinformował nas niemiecki pastor, który przy tym był. Mój ojciec wraz z innymi pocztowcami rowerami pojechali do Hrubieszowa, gdyż myśleli, że jesteśmy tam u rodziny. Dojechali aż do ruskiej granicy. Ojciec był już jedną nogą w Rosji . Nawet siedział już w pociągu. Pocztowcy mieli przed wojną zielone mundury. Podobne do mundurów żołnierzy. Niemcy wzięli ich za wojsko. Chcieli ich wywieźć. W październiku 1939 roku ojciec wrócił do domu. Aby móc mieszkać w Runowie, musieliśmy pracować dla Niemców, gdyż w gospodarstwach pozostała trzoda i trzeba było ją oporządzić. Byłam już pełnoletnia, więc rodzice martwili się, aby mnie nie wywieźli na przymusowe roboty. Ojciec podczas wojny nie pracował w swoim zawodzie jako listonosz. Przez ten czas pracował w octowni. Bracia i siostra chodzili do szkoły. Ja nadal potrafię mówić i pisać po niemiecku. Uczyłam się tego języka podczas pracy u niemieckiej nauczycielki – kontynuowała swoją opowieść pani Piesik. – Kierownik szkoły, pan Figurski, podczas wojny wrócił do Runowa . Ojciec prosił go, aby uciekał. On jednak powiedział, że nic nikomu nie zrobił złego i został. Długo nie bawiło, jak Niemcy wywieźli go do Karolewa. Był to wspaniały człowiek. Społecznik z krwi i kości. Robił wiele i nie oczekując za to nic w zamian. Dziś takich ludzi nie ma wielu – dodała rdzenna mieszkanka Runowa. Aby uniknąć wywiezienia na przymusowe roboty, rodzice wywieźli Helenę do krewnych do Guberni, gdzie przebywała całą zimę. Gdy wróciła wiosną, niemiecki urząd pracy przysłał zawiadomienie, aby w maju stawiła się do Wiśniewy do gospodarza. Miała paść tam krowy. – W tym gospodarstwie była tylko Niemka, gdyż jej mąż był na froncie. Mieszkał tam także jej brat inwalida, który miał niesprawną rękę. Tam nie czekało mnie tylko pasienie krów. Były tam cztery krowy i trzeba było je doić. Nie miałam pojęcia, jak to się robi. Szybko się nauczyłam. Po wywaleniu obornika itp. później musiałam wyprowadzić i paść te krowy. Chodziłam sadzić brukiew. Brukiew sadziło się tylko wtedy, gdy padał deszcz. Przewracałam kupki z sianem, jednakże miałam problemy z powożeniem końmi. Również tego musiałam się nauczyć. Dałam radę. Nie miałam zielonego pojęcia, jak układa się siano na wozie drabiniastym, aby nie spadło. Byłam szczęśliwa, jak nic nie spadło i niczego nie pogubiłam. Strzygłam owce, choć nie miałam o tym pojęcia – mówiła pani Helena. Podczas żniw też miała dużo pracy. Jak się później okazało, najtrudniejsze było wiązanie snopków. – Ja zwoziłam wszystkie snopki do stodoły. Gdy został ostatni wóz, to stała się rzecz niespotykana. Jedna część snopków była w stodole, a druga połowa wypadła, gdyż wóz nie wytrzymał naporu i się rozpadł. Z każdej opresji wychodziłam bez szwanku. – Moja praca w gospodarstwie była tylko na czas letni. Poszłam do urzędu pracy z zapytaniem, czy mogę wrócić do domu. Urzędniczka nalegała, abym została w Wiśniewie, gdzie mieszkał zamożny Niemiec, który chciał, abym u niego pracowała jako niania. Nie zgodziłam się i wróciłam w niedzielę do domu. Jak się później okazało, miałam także orać pole, bo zbliżała się jesień – opowiadała dziewięćdziesięciolatka.
Ciąg dalszy nastąpi
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.
Zaloguj się
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...