Nigdy nie przypuszczałam, że mogę być tak bardzo silna. Gdy nikt nie widział, płakałam. Część IV
– W 1943 roku, gdy miałam niespełna 19 lat, pojechałam do mojej siostry do Niemiec. Pracowała tam w fabryce broni i opon. Przejeżdżałam wtedy przez Fuldę. Piękne miejsce. Jechałam dzień, noc i dzień. Moi bracia już służyli w niemieckim wojsku. Mój brat Maks powiedział mi, że nie mogę do niego przyjechać, bo zagubiłabym się w Berlinie – śmieje się pani Ciszewska. – Tuż przed wyjazdem księgowa Niemka ze Skarpy napisała mi, jak mam trafić do siostry. Bardzo dokładnie napisała mi, gdzie wysiąść. Pierwszy raz zobaczyłam wtedy ruchome schody. Dziwiłam się, że nie idąc, można się poruszać – mówi pani Gertruda. Jako dziewczyna umiała bardzo dobrze mówić i czytać po niemiecku, więc nie wyróżniała się z tłumu. Miała wiele pakunków. Pani Pokrzykowska z Kamienia dała też trochę rzeczy dla swojej córki. W Płaszczu od pani Lingebrecht wsiadła do wagonu, przytuliła się do okna i zasnęła. Ocknęła się dopiero na stacji Frankfurt am Main. Przespała stację, gdyż miała wysiąść wcześniej. – Czy Hanau już był? – zapytała siedzącą w przedziale starszą panią. –Tak, był już – odpowiedziała. Dziewczyna podziękowała za informację i wyszła na peron. Okazało sią, że miała za 10 minut powrotny pociąg do stacji Hanau. – Biletu już po raz drugi nie kupiłam, bo w końcu miałam już kupiony, jak jechałam w tę stronę – stwierdziła. Jak dojechała na miejsce, okazało się, że był alarm. Po drodze napotkała starszego człowieka. – Gdzie jest fabryka broni i opon? – zapytała. Starszy pan ze zdziwieniem spojrzał na dziewczynę i zapytał po niemiecku: – Kogo pani tam ma? – Siostrę – odpowiedziała bez namysłu. Napotkany mężczyzna mimo nalotu pomógł dziewczynie nieść tobołki. Zaprowadził ją do fabryki. – Na portierni zabrali mi wszystkie dokumenty. Helę zwolnili od zaraz, aby do mnie przyszła. Tego dnia miałam jeszcze okazję obejrzeć fabrykę. Cały świat tam pracował. Na drugi dzień poszłam z siostrą na spacer. Szły z nami dwie koleżanki Polki - jedna z Kamienia, a druga - to już nie pamiętam. Rozmawiałyśmy po polsku. Mimo nakazu dziewczyny nie przypięły znaczka „P”. Przez dłuższą chwilę za nami szedł w cywilu tajemniczy mężczyzna. Minął nas i zauważył brak znaczków. Poszedł na posterunek. Wyszedł do nas policjant. Podczas zatrzymania zapytał, kim jesteśmy. Gertruda zawsze była odważna i potrafiła przeciwstawiać się Niemcom, więc bez namysłu odpowiedziała, że przyjechała do siostry. – Dokumentów to nie mam, bo zabrano mi je w fabryce – poinformowała. Funkcjonariusz zadzwonił do fabryki. Okazało się że dziewczyna mówiła prawdę. – Na zakończenie poradził, że mamy być ostrożniejsze i nie mamy mówić po polsku – dodaje pani Ciszewska.
Pierwszego do niemieckiego wojska wcielili Maksa, starszego o rok brata. – Mój brat napisał list, że niedługo jadą na front, i prosił, abyśmy do niego przyjechali. Byłam bardzo uparta i tata nie miał innego wyjścia i mnie zabrał . Gdy dojechaliśmy do jednostki w Fuldzie, zaproszono nas do pokoju widzeń. Zaproponowano prawdziwą kawę i powiedziano, że musimy poczekać, gdyż wszyscy żołnierze byli na ćwiczeniach. Gdy żołnierze szli z ćwiczeń (było to niemieckie wojsko), dech nam zaparło, gdy usłyszeliśmy, co śpiewali. Śpiewali po polsku „Góralu, czy ci nie żal” pięknie, na głosy – wspomina nasza bohaterka. Do niemieckiego wojska wcielono bardzo wielu młodych chłopaków ze Skarpy. W ich gronie znalazł się August Ciszewski. – Któregoś razu, gdy szli, jeden z żołnierzy pomylił kroki i August przypadkowo nadepnął mu na piętę. Kolega z przodu odwrócił się i powiedział do niego: „Ty świński Polaku”. Oficer, który prowadził wojskowych, zapytał, co się dzieję. August nie mógł odpowiedzieć po niemiecku, bo nie umiał mówić w tym języku. Inni żołnierze stanęli w jego obronie. Opowiedzieli całe zdarzenie. Za karę opryskliwy kolega musiał zrobić 30 pompek w pełnym rynsztunku. Po całym zdarzeniu August powiedział, że już go więcej nie widział. August miał dobrze w wojsku. Był bardzo wysoki, przystojny i elegancki. Był adiutantem u niemieckiego oficera. Jak nie było oficera w domu, mógł się położyć, tylko żeby nikomu nie otwierał. Po pewnym czasie wysłali wszystkich na front. August zgłosił się na ruski front. Niemiecki oficer zapytał go, dlaczego chce iść na ruski front? Odpowiedź była bardzo prosta: Rosja jest blisko Polski – mówi pani Ciszewska. – Jak byli w Warszawie, mieli kilka dni postoju. August wraz z kolegą ze Śląska (nazwiska ani imienia nie pamiętam) zawsze byli nierozłączni. Podczas pobytu w stolicy poszli do knajpy. Polacy namawiali ich, aby zdezerterowali. August się bał. Później znaleźli się w Iławie. Tam pewna polska rodzina proponowała im, że da im nowe ubrania i pomoże w ucieczce. Po raz kolejny August się bał. Po kilku dniach w iławskim lesie znaleźli się w tzw. „kotle”. Z każdej strony byli okrążeni przez ruskie wojsko. Nie mieli gdzie się schronić, więc zamknęli się w starej szopie. Aby nie głodować złapali kurę i nazbierali chrustu, żeby ją upiec. Dym zauważyli rosyjscy wyzwoliciele. Jeden z nich wsiadł na konia i pojechał. Jeden z niemieckich kolegów Augusta chciał zastrzelić Rosjanina, lecz chybił. Gdy udało mu się uciec, po chwili wrócił z innymi. Ukryci w szopie August z przyjacielem Ślązakiem i innymi żołnierzami niemieckimi czekali, co będzie dalej. Ruscy, zanim otworzyli ogień, mówili, że wielu zabiją. Otworzyli ogień, strzelając serią w kierunku szopy. Ranili tych, co w niej byli. Po chwili kazali im wyjść. August nie mógł się ruszyć, był ranny. Jego kolega dostał w brzuch. August prosił go, aby mu pomógł, lecz on nie miał sił, aby wstać. Po chwili udało mu się wyjść na zewnątrz. Po chwili August usłyszał, jak padła seria. Dopiero później dowiedział się, że dobili jego najlepszego kumpla. Bardzo go lubił. August leżał i w myślach modlił się. Gdy ruscy weszli do szopy, August powiedział do jednego z nich: - Iwan pomóż mi, ja Polak. Iwan wyciągnął go z szopy jak psa. Po dłuższej chwili przetransportowali go do szpitala polowego. August dostał w kręgosłup i nie mógł chodzić. Przez całą służbę miał na piersiach medalik ze świętym Antonim. W szpitalu codziennie trupów wynosili. Po opatrzeniu ran i krótkiej kuracji trafił do lagrów. Tam nie było dobrze. Na samym początku odwszarzali więźniów. Po tej kuracji wielu umierało. Do jedzenia dawali im ciepłą zupę w menażce. Była bardzo wodnista. August, jak już miał siły, podchodził do płotu i rwał pokrzywy prawą ręką, bo lewą miał niesprawną. Chował je i jak dostali ciepłą wodnistą zupę, wdrobił do niej pokrzywy i jadł – mówi ze łzami w oczach Gertruda Ciszewska. Po pewnym czasie w lagrach, w których przebywał August Ciszewski, Rosjanie robili ,,rozbiór” żołnierzy. –Kazali wszystkim stanąć w tym rzędzie, gdzie była ich narodowość. August stanął w grupie z Polakami. Ukrainców zastrzelili od razu. August, czekając na transport, spotkał Budę z Sikorza, ale on szybciej odjechał. Do domu wrócił w sierpniu 1945 roku. Jak wracał do domu, zatrzymał się w Rytlu, bo tam mieszkał babci brat. Wujostwo źle go potraktowało i pojechał do domu – wspomina pani Ciszewska.
Cdn.
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.