Paweł, trzymaj się!
Robert Lida, Robert Środecki, Piotr Pankanin, 17 czerwiec 2012, 20:36
Średnia:
5.0
(1 głosów)
Niedzielna kolejka wyjaśniła niemal wszystko. Znamy już prawdopodobną kolejność pierwszych trzech zwycięskich drużyn V edycji rozgrywek piłkarskiej ligi powiatowej. Niestety, radość zwycięzców przyćmiło tragiczne w skutkach starcie podbramkowe w spotkaniu Fireman Zabartowo/Pęperzyn - Victoria Orzelek. W walce o piłkę napastnik Victorii zderzył się z bramkarzem Firemana, który kilkakrotnie tracił przytomność. W konsekwencji, po długim oczekiwaniu na karetkę Paweł Ratkowski trafił do szpitala
W szpitalu znalazł się także atakujący napastnik Victorii. Z najnowszych informacji (niedziela godz. 21,00) uzyskanych od kierownictwa Firemana wynika, że Paweł Ratkowski pozostanie na obserwacji do poniedziałku. Okazalo się, że uderzenie łokciem w żebra skończyło się jedynie bolsenym stłuczeniem. Kontuzja głowy napastnika Victorii była zaś na tyle niegroźna, że został on zwolniony do domu. Paweł, trzymaj się i szybko wracaj na boisko!
W przedostatniej kolejce strzelono 42 bramki. Najwięcej w Runowie, w meczu Time Lubcza - MTK Orzeł Dąbrowa. Ten pojedynek, w którym Lubcza nie potrafiła wykorzystać atutu przysługującego gospodarzom, zadecydował o trzeciej lokacie w tabeli. Słuszne aspiracje na fotel wicelidera potwierdzili piłkarze Mastel Lutowo, którzy po zażartym pojedynku odprawili z kwitkiem stawiającą opór drużynę LZS Płocicz.
HZ Zamarte - Tom-Dach Sitno 0:2 (0:0)
Bramki: Andrzej Hippler, Konrad Śniegowski. Żk. Bartłomiej Zygmański Zamarte, Kamil Pacek Sitno. Sędzia Stanisław Żekiecki.
To był jeden z tych meczów, w których grę przy dużej przewadze prowadzi jedna drużyna, a bramki strzela przeciwnik. Gdyby gospodarze wykorzystali tylko niewielki procent swoich bramkowych okazji, wygraliby bez dwóch zdań, a tak zeszli z boiska pokonani. Mecze Sitna z Zamartem związane są z najdalszymi wyjazdami w całej lidze, równe sto kilometrów w obie strony. Przypominamy, że Zamarte swoje mecze rozgrywa na pięknej ziemi chojnickiej, w Moszczenicy. Trawa na nowym boisku w Zamartem już rośnie i będzie zdatna do użytku już na wiosnę przyszłego roku. Gospodarze od pierwszego gwizdka dominowali na boisku, jednak razili wyjątkową nieskutecznością. Kiedy udało im się już oddać celny strzał, to zaporą nie do przejścia był bramkarz Sitna Zbigniew Napierski. Momentami wyglądało to tak, jakby napastnicy „ziemniaków” nie chcieli strzelić bramki. Ich nieporadność musiała zakończyć się porażką. Już w pierwszej połowie Andrzej Hippler był o centymetry od uzyskania prowadzenia. Piłkę po jego strzale z rzutu wolnego zdołał jednak dotknąć bramkarz Zamartego, a ta odbiła się od poprzeczki.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił, ale kontrataki gości z każdą minutą były coraz groźniejsze. Piłkarze z Sitna, widząc niemoc swoich przeciwników, zagrali odważniej i to się opłaciło. Najpierw w niegroźnej zdawałoby się sytuacji prowadzenie uzyskał wszędobylski „Hipek”, a w 57. min wynik spotkania ustalił Konrad Śniegowski, który spokojnie ograł dwóch obrońców z lewej strony i posłał piłkę w długi róg.
To był jeden z tych meczów, w których grę przy dużej przewadze prowadzi jedna drużyna, a bramki strzela przeciwnik. Gdyby gospodarze wykorzystali tylko niewielki procent swoich bramkowych okazji, wygraliby bez dwóch zdań, a tak zeszli z boiska pokonani. Mecze Sitna z Zamartem związane są z najdalszymi wyjazdami w całej lidze, równe sto kilometrów w obie strony. Przypominamy, że Zamarte swoje mecze rozgrywa na pięknej ziemi chojnickiej, w Moszczenicy. Trawa na nowym boisku w Zamartem już rośnie i będzie zdatna do użytku już na wiosnę przyszłego roku. Gospodarze od pierwszego gwizdka dominowali na boisku, jednak razili wyjątkową nieskutecznością. Kiedy udało im się już oddać celny strzał, to zaporą nie do przejścia był bramkarz Sitna Zbigniew Napierski. Momentami wyglądało to tak, jakby napastnicy „ziemniaków” nie chcieli strzelić bramki. Ich nieporadność musiała zakończyć się porażką. Już w pierwszej połowie Andrzej Hippler był o centymetry od uzyskania prowadzenia. Piłkę po jego strzale z rzutu wolnego zdołał jednak dotknąć bramkarz Zamartego, a ta odbiła się od poprzeczki.
W drugiej połowie obraz gry się nie zmienił, ale kontrataki gości z każdą minutą były coraz groźniejsze. Piłkarze z Sitna, widząc niemoc swoich przeciwników, zagrali odważniej i to się opłaciło. Najpierw w niegroźnej zdawałoby się sytuacji prowadzenie uzyskał wszędobylski „Hipek”, a w 57. min wynik spotkania ustalił Konrad Śniegowski, który spokojnie ograł dwóch obrońców z lewej strony i posłał piłkę w długi róg.
Mastel Lutowo - LZS Płocicz 4:3 (1:1)
Bramki: Łukasz Burkiewicz 3, Marek Dankowski Lutowo. Jacek Tryk 2, Adam Napierski Płocicz. Żk. Kamil Zapalski, Rafał Prasał Lutowo. Sędzia Kazimierz Linke.
Można powiedzieć, że LZS Płocicz przegrał w niedzielę z Krajną Sępólno, a nie z Mastelem Lutowo. To piłkarze z Sępólna decydowali o losach tego pojedynku i strzelali bramki. Nie do zatrzymania był Łukasz Burkiewicz (co ten chłopak robi w lidze powiatowej?), autor prawdopodobnie najpiękniejszej bramki sezonu. Łukasz w 50. min podholował sobie piłkę pod 16. metr i pociągnął w lewy róg bramki. Piłka jakby zatrzymała się w powietrzu, zatoczyła niewielki łuk i wpadła w samo okienko. To było trafienie na 2:1. Goście postawili jednak wiceliderowi bardzo twarde warunki. Od pierwszej minuty zagrali ambitnie i z dużą wolą walki. Burkiewicz dał już próbkę swoich umiejętności w 19. min, strzelając w słupek, ale to przyjezdni jako pierwsi sprawdzili nową siatkę w bramce. Adaś Napierski wykorzystał dokładne dośrodkowanie i strzelił z półwoleja nie do obrony.
W drugiej połowie Burkiewicz indywidualnymi akcjami wyprowadził swój zespół na prowadzenie, ale w 52. min. wyrównał „Jagna”, czyli Jacek Tryk. Mecz przypominał momentami pojedynek bokserski, cios za cios. Gospodarze, mimo że grali już tylko o przysłowiową pietruszkę, koniecznie chcieli wygrać. Ich akcje kończyły się jednak na prawej nodze Józka Rękiewicz lub rękach „Łapy”, czyli Karola Bekera. Obronę przyjezdnych rozmontował w końcu duet Dankowski-Burkiewicz, który zaliczył dwa trafienia. Płocicz rzucił się jeszcze do odrabiania strat, ale udało się strzelić tylko jedną bramkę. Jacek Tryk wykorzystał jeden z nielicznych błędów Leszka Szydła. Okazję do wyrównania miał jeszcze Napierski, ale piłka po jego strzale o centymetry minęła słupek bramki Lutowa.
Można powiedzieć, że LZS Płocicz przegrał w niedzielę z Krajną Sępólno, a nie z Mastelem Lutowo. To piłkarze z Sępólna decydowali o losach tego pojedynku i strzelali bramki. Nie do zatrzymania był Łukasz Burkiewicz (co ten chłopak robi w lidze powiatowej?), autor prawdopodobnie najpiękniejszej bramki sezonu. Łukasz w 50. min podholował sobie piłkę pod 16. metr i pociągnął w lewy róg bramki. Piłka jakby zatrzymała się w powietrzu, zatoczyła niewielki łuk i wpadła w samo okienko. To było trafienie na 2:1. Goście postawili jednak wiceliderowi bardzo twarde warunki. Od pierwszej minuty zagrali ambitnie i z dużą wolą walki. Burkiewicz dał już próbkę swoich umiejętności w 19. min, strzelając w słupek, ale to przyjezdni jako pierwsi sprawdzili nową siatkę w bramce. Adaś Napierski wykorzystał dokładne dośrodkowanie i strzelił z półwoleja nie do obrony.
W drugiej połowie Burkiewicz indywidualnymi akcjami wyprowadził swój zespół na prowadzenie, ale w 52. min. wyrównał „Jagna”, czyli Jacek Tryk. Mecz przypominał momentami pojedynek bokserski, cios za cios. Gospodarze, mimo że grali już tylko o przysłowiową pietruszkę, koniecznie chcieli wygrać. Ich akcje kończyły się jednak na prawej nodze Józka Rękiewicz lub rękach „Łapy”, czyli Karola Bekera. Obronę przyjezdnych rozmontował w końcu duet Dankowski-Burkiewicz, który zaliczył dwa trafienia. Płocicz rzucił się jeszcze do odrabiania strat, ale udało się strzelić tylko jedną bramkę. Jacek Tryk wykorzystał jeden z nielicznych błędów Leszka Szydła. Okazję do wyrównania miał jeszcze Napierski, ale piłka po jego strzale o centymetry minęła słupek bramki Lutowa.
Fireman Zabartowo/Pęperzyn - Victoria Orzełek 0:3 (0:3)
Bramki: Tomasz Czapiewski 2, Krzysztof Myszkowski. Żk. Tomasz Czapiewski Orzełek. Czk. Dawid Steinborn Orzełek (sytuacja ratunkowa, jeden mecz dyskwalifikacji). Sędzia Arkadiusz Gnaś.
Fireman rozpoczął spotkanie z brakiem wiary w końcowy sukces. Powód? - absencja kilku podstawowych piłkarzy, w tym bramkarza. Efekt? - przegrana i to zbyt łatwa, po wyjątkowo pasywnej grze! A Victoria? - jak sama nazwa wskazuje – zwycięstwo! W gruncie rzeczy dość pewne, po świetnej grze całej drużyny uskrzydlonej ubiegłotygodniowym efektownym zwycięstwem nad kolegami z Zamartego. Wszystkie bramki padły w pierwszej połowie. Pierwsza już w 7.min po strzale Krzysztofa Myszkowskiego. Drugą i trzecią strzelił Tomasz Czapiewski przy biernej postawie obrońców gospodarzy. Czy to znaczy, że Fireman stał, a Victoria grała? Nic podobnego. Rzecz w tym, że gospodarze starali się ładnie rozgrywać piłkę w sposób kombinacyjny, a rywale po jej przechwyceniu wychodzili z błyskawiczną kontrą. Oto cała filozofia zwycięstwa gości i nie do końca zasłużonej porażki gospodarzy. Wśród nich najbardziej ofiarnie starał się konstruować akcje zaczepne Rafał Łabuszewski i młodziutki kapitan drużyny Marcin Nowak, zawodnik juniorów więcborskiego Gromu. Ciąg na bramkę przeciwnika sygnalizował też Piotr Piotrowski. Niestety, indywidualne trybiki nie zazębiały się na tyle, żeby zagrozić bardzo dobrze dysponowanej Victorii.
Wszystko, co działo się do 80. min meczu, szybko przeszło do historii. Pod bramką Firemana doszło do fatalnego zderzenia atakującego napastnika gości Piotra Myszkowskiego z wyskakującym do piłki bramkarzem gospodarzy Pawłem Ratkowskim. Obaj upadli na murawę, jednak szybko pozbierał się tylko Myszkowski. Bramkarzem gospodarzy musieli się zaopiekować koledzy i głównie Ireneusz Balcer. Jeden z kierowników Firemana na co dzień jest strażakiem, toteż w sposób profesjonalny przystąpił do udzielania pierwszej pomocy tracącemu przytomność zawodnikowi. Długie chwile w oczekiwaniu na przyjazd karetki pogotowia utrzymywały wszystkich w niespotykanym napięciu - zwłaszcza mamę i brata Pawła, który na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Ostatecznie trafił do więcborskiego szpitala z podejrzeniem złamania żeber. Szczegółowe badania wykazały jedynie rozległe stłuczenie klatki piersiowej. Paweł zatem okazał się twardszym graczem niż przypuszczano. Trzymaj się Paweł, wracaj szybko do zdrowia i... na boisko!
Fireman rozpoczął spotkanie z brakiem wiary w końcowy sukces. Powód? - absencja kilku podstawowych piłkarzy, w tym bramkarza. Efekt? - przegrana i to zbyt łatwa, po wyjątkowo pasywnej grze! A Victoria? - jak sama nazwa wskazuje – zwycięstwo! W gruncie rzeczy dość pewne, po świetnej grze całej drużyny uskrzydlonej ubiegłotygodniowym efektownym zwycięstwem nad kolegami z Zamartego. Wszystkie bramki padły w pierwszej połowie. Pierwsza już w 7.min po strzale Krzysztofa Myszkowskiego. Drugą i trzecią strzelił Tomasz Czapiewski przy biernej postawie obrońców gospodarzy. Czy to znaczy, że Fireman stał, a Victoria grała? Nic podobnego. Rzecz w tym, że gospodarze starali się ładnie rozgrywać piłkę w sposób kombinacyjny, a rywale po jej przechwyceniu wychodzili z błyskawiczną kontrą. Oto cała filozofia zwycięstwa gości i nie do końca zasłużonej porażki gospodarzy. Wśród nich najbardziej ofiarnie starał się konstruować akcje zaczepne Rafał Łabuszewski i młodziutki kapitan drużyny Marcin Nowak, zawodnik juniorów więcborskiego Gromu. Ciąg na bramkę przeciwnika sygnalizował też Piotr Piotrowski. Niestety, indywidualne trybiki nie zazębiały się na tyle, żeby zagrozić bardzo dobrze dysponowanej Victorii.
Wszystko, co działo się do 80. min meczu, szybko przeszło do historii. Pod bramką Firemana doszło do fatalnego zderzenia atakującego napastnika gości Piotra Myszkowskiego z wyskakującym do piłki bramkarzem gospodarzy Pawłem Ratkowskim. Obaj upadli na murawę, jednak szybko pozbierał się tylko Myszkowski. Bramkarzem gospodarzy musieli się zaopiekować koledzy i głównie Ireneusz Balcer. Jeden z kierowników Firemana na co dzień jest strażakiem, toteż w sposób profesjonalny przystąpił do udzielania pierwszej pomocy tracącemu przytomność zawodnikowi. Długie chwile w oczekiwaniu na przyjazd karetki pogotowia utrzymywały wszystkich w niespotykanym napięciu - zwłaszcza mamę i brata Pawła, który na przemian tracił i odzyskiwał przytomność. Ostatecznie trafił do więcborskiego szpitala z podejrzeniem złamania żeber. Szczegółowe badania wykazały jedynie rozległe stłuczenie klatki piersiowej. Paweł zatem okazał się twardszym graczem niż przypuszczano. Trzymaj się Paweł, wracaj szybko do zdrowia i... na boisko!
Obrol Obkas - Sosenka Sośno 5:2 (1:1)
Bramki: Adrian Wierzchucki 2, Damian Zawidzki 2, Dawid Wierzchucki Obkas. Bartosz Szulc, Radosław Ziegert Sośno. Żk. Tomasz Felski Obkas. Damian Twardy, Remigiusz Zieliński Sośno. Sędzia Stanisław Żekiecki.
W pierwszej połowie niedzielnego meczu widzowie zgromadzeni na boisku w Orzełku byli świadkami dobrego, żywego widowiska. Obraz gry diametralnie zmienił się po przerwie, gdy goście opadli z sił. Mecz rozpoczął się od mocnego uderzenia przyjezdnych. Już w 5 minucie dokładne dośrodkowanie w pole karne silnym strzałem głową na gola zamienił Bartosz Szulc. Najwyższy zawodnik na placu gry nie miał najmniejszego problemu z pokonaniem bramkarza gospodarzy. Goście cieszyli się z prowadzenia tylko kilka minut. Wyrównującą bramkę zdobył Dawid Wierzchucki. Jeden z najlepszych zawodników w szeregach gospodarzy popisał się pięknym strzałem z woleja zza linii pola karnego. Gdyby tak potrafili strzelać kopacze Smudy, to dziś gralibyśmy ćwierćfinał piłkarskich mistrzostw Europy z wielokulturową drużyną Niemiec. Na przerwę zawodnicy obu drużyn schodzili z wynikiem remisowym. Drugą odsłonę ponownie dobrze zaczęli goście. Karygodny błąd bramkarza gospodarzy, który wypuścił z rąk łatwą piłkę, na gola zamienił Radosław Ziegert. Dobry początek drugiej połowy nie zwiastował kłopotów gości. Niestety, Sosenka z każdą minutą opadała z sił. Gospodarze poczynali sobie coraz śmielej. Wyrównującą bramkę zdobył Adrian Wierzchucki. Po rzucie wolnym bramkarz gości odbił piłkę przed siebie. Wierzchucki był tam, gdzie powinien, i skierował ją do pustej bramki. Kilka minut po zdobyciu gola wyrównującego Adrian wyprowadził gospodarzy na zasłużone prowadzenie, popisując się chytrym strzałem w długi róg bramki strzeżonej przez Remigiusza Zielińskiego. To bramkarz był w niedzielę najsłabszym ogniwem Sosenki. Prowadzenie miejscowych podwyższył Damian Zawidzki. Pomocnik Obrolu popisał się pięknym strzałem z dystansu w samo okienko. Wynik niedzielnego meczu ustalił Zawidzki, który na raty pokonał bezradnego Remigiusza Zielińskiego. Ten mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby goście nie opadli z sił.
W pierwszej połowie niedzielnego meczu widzowie zgromadzeni na boisku w Orzełku byli świadkami dobrego, żywego widowiska. Obraz gry diametralnie zmienił się po przerwie, gdy goście opadli z sił. Mecz rozpoczął się od mocnego uderzenia przyjezdnych. Już w 5 minucie dokładne dośrodkowanie w pole karne silnym strzałem głową na gola zamienił Bartosz Szulc. Najwyższy zawodnik na placu gry nie miał najmniejszego problemu z pokonaniem bramkarza gospodarzy. Goście cieszyli się z prowadzenia tylko kilka minut. Wyrównującą bramkę zdobył Dawid Wierzchucki. Jeden z najlepszych zawodników w szeregach gospodarzy popisał się pięknym strzałem z woleja zza linii pola karnego. Gdyby tak potrafili strzelać kopacze Smudy, to dziś gralibyśmy ćwierćfinał piłkarskich mistrzostw Europy z wielokulturową drużyną Niemiec. Na przerwę zawodnicy obu drużyn schodzili z wynikiem remisowym. Drugą odsłonę ponownie dobrze zaczęli goście. Karygodny błąd bramkarza gospodarzy, który wypuścił z rąk łatwą piłkę, na gola zamienił Radosław Ziegert. Dobry początek drugiej połowy nie zwiastował kłopotów gości. Niestety, Sosenka z każdą minutą opadała z sił. Gospodarze poczynali sobie coraz śmielej. Wyrównującą bramkę zdobył Adrian Wierzchucki. Po rzucie wolnym bramkarz gości odbił piłkę przed siebie. Wierzchucki był tam, gdzie powinien, i skierował ją do pustej bramki. Kilka minut po zdobyciu gola wyrównującego Adrian wyprowadził gospodarzy na zasłużone prowadzenie, popisując się chytrym strzałem w długi róg bramki strzeżonej przez Remigiusza Zielińskiego. To bramkarz był w niedzielę najsłabszym ogniwem Sosenki. Prowadzenie miejscowych podwyższył Damian Zawidzki. Pomocnik Obrolu popisał się pięknym strzałem z dystansu w samo okienko. Wynik niedzielnego meczu ustalił Zawidzki, który na raty pokonał bezradnego Remigiusza Zielińskiego. Ten mecz mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby goście nie opadli z sił.
KS Kawle - Zryw Dąbrówka 9:2 (5:0)
Bramki: Damian Janke 4, Marcin Piskulski 3, Emilian Wilczek, Kamil Nowaczyk Kawle. Tomasz Maculewicz, Mateusz Adamczyk Dąbrówka. Żk. Jacek Tobolski, Paweł Piotrowski Kawle. Sędzia Wiesław Jarząb.
Faworytem niedzielnej konfrontacji drużyn z dolnej części tabeli byli gospodarze, którzy przystąpili do meczu osłabieni brakiem jednego zawodnika. Siły wyrównały się po 5 minutach gry, gdy plac musiał opuścić kontuzjowany Antoni Maculewicz. Od tego momentu na boisku zrobiło się więcej miejsca. Wynik niedzielnego meczu otworzył Damian Janke. Czołowy gracz gospodarzy zaskoczył bramkarza Zrywu pięknym uderzeniem zza pola karnego. Prowadzenie gospodarzy podwyższył Maciej Piskulski. Do przerwy do siatki Zrywu gospodarze trafili jeszcze trzy razy. Raz za sprawą Piskulskiego i dwukrotnie za sprawą Damiana Janke. W pierwszej połowie zawodnicy z Kawli pięciokrotnie trafiali do bramki gości. Bardzo często napastnicy grający na granicy spalonego wjeżdżali z piłką do bramki przeciwników. Po przerwie miejscowi dołożyli cztery gole. Na 10. trafienie nie starczyło czasu. Pomimo różnicy klas Zryw grał ambitnie do samego końca. Niezawodny Tomasz Maculewicz oraz Mateusz Adamczyk trafili do bramki gospodarzy, poprawiając humory swoich kibiców. W ostatnich dwóch spotkaniach Zryw stracił 22 gole. To wystarczający obraz drużyny borykającej się z olbrzymimi problemami kadrowymi. Dobrze, że sezon dobiega końca, ponieważ wiele ekip ma gigantyczne kłopoty ze skleceniem składu.
Faworytem niedzielnej konfrontacji drużyn z dolnej części tabeli byli gospodarze, którzy przystąpili do meczu osłabieni brakiem jednego zawodnika. Siły wyrównały się po 5 minutach gry, gdy plac musiał opuścić kontuzjowany Antoni Maculewicz. Od tego momentu na boisku zrobiło się więcej miejsca. Wynik niedzielnego meczu otworzył Damian Janke. Czołowy gracz gospodarzy zaskoczył bramkarza Zrywu pięknym uderzeniem zza pola karnego. Prowadzenie gospodarzy podwyższył Maciej Piskulski. Do przerwy do siatki Zrywu gospodarze trafili jeszcze trzy razy. Raz za sprawą Piskulskiego i dwukrotnie za sprawą Damiana Janke. W pierwszej połowie zawodnicy z Kawli pięciokrotnie trafiali do bramki gości. Bardzo często napastnicy grający na granicy spalonego wjeżdżali z piłką do bramki przeciwników. Po przerwie miejscowi dołożyli cztery gole. Na 10. trafienie nie starczyło czasu. Pomimo różnicy klas Zryw grał ambitnie do samego końca. Niezawodny Tomasz Maculewicz oraz Mateusz Adamczyk trafili do bramki gospodarzy, poprawiając humory swoich kibiców. W ostatnich dwóch spotkaniach Zryw stracił 22 gole. To wystarczający obraz drużyny borykającej się z olbrzymimi problemami kadrowymi. Dobrze, że sezon dobiega końca, ponieważ wiele ekip ma gigantyczne kłopoty ze skleceniem składu.
Time Lubcza - MTK Orzeł Dąbrowa 2:10 (0:5)
Bramki: Arkadiusz Fridehl 3, Damian Raźny 2, Kamil Gbur 3, Patryk Twardy, Grzegorz Paszylk Dąbrowa. Mateusz Tomasz, Maciej Bednarski Lubcza. Żk. Mateusz Tomasz, Robert Pankau(trzecia kartka) Lubcza. Patryk Twardy (trzecia kartka), Jarosław Krajewski (czwarta kartka) Dąbrowa. Sędzia Wiesław Jarząb.
Time Lubcza w roli gospodarzy wystąpił na ukwieconym koniczyną boisku w Runowie. – Nie wszystko daje się dopilnować – kwitował utyskiwania gości Tomasz Fifielski. Po tym, jak goście otworzyli worek z bramkami, niedogodności ustąpiły. W każdym razie wyraźnie lepiej grało się drużynie Stasia Stryszyka, który w tym meczu biegał, ale nie zawsze, zaczepiany przez dziewczyny z tej samej wsi, z chorągiewką liniowego. Koncert strzelecki w 14. min rozpoczął Patryk Twardy, a zakończył w 72. min Arkadiusz Fridhel, który również celnym strzałem zakończył pierwszą połowę. Ten zawodnik zdobył tego dnia trzy gole, tyle samo co Kamil Gbur (40’, 50’, 52’). Dwie bramki przypadły Damianowi Raźnemu (13’, 70’). Do grona strzelców pognębiających Lubczę wstąpił także Grzegorz Paszylk, pokonując bramkarza Time Tomasza Fifielskiego ku uciesze sporej grupy kibiców z Dąbrowy.
Obie bramki dla Lubczy padły w końcówce spotkania. W 88. min do przodu ruszył Mateusz Tomasz, który najpierw położył bramkarza gości w okolicach prawego słupka, a następnie przyłożył z prawej nogi, pakując piłkę do pustej bramki. Drugi gol padł w 90. min z rzutu karnego wykonywanego przez Macieja Bednarskiego za faul na nim w polu karnym przez bramkarza Orła Bogusława Theusa. Dwie bramki na otarcie łez i nic więcej, to cała zdobycz drużyny, która przed tym meczem mierzyła w brązowy medal na koniec rozgrywek piątego sezonu „powiatówki”. Gospodarzy, wokół których okazja do nocnej rozrywki wyraźnie zgęstniała, nie ma za co chwalić. Goście zaś zagrali koncertowo, odnosząc w pełni zasłużone zwycięstwo, które pozwala mieć realną nadzieję na trzecie miejsce w ostatecznej klasyfikacji. Chyba że Sitno wstąpi na wyżyny i przy porażce Dąbrowy rozprawi się w wyjazdowym meczu z Płociczem. Jest to możliwe, ale czy realne? Z niecierpliwością czekamy na wyniki ostatniej kolejki.
Time Lubcza w roli gospodarzy wystąpił na ukwieconym koniczyną boisku w Runowie. – Nie wszystko daje się dopilnować – kwitował utyskiwania gości Tomasz Fifielski. Po tym, jak goście otworzyli worek z bramkami, niedogodności ustąpiły. W każdym razie wyraźnie lepiej grało się drużynie Stasia Stryszyka, który w tym meczu biegał, ale nie zawsze, zaczepiany przez dziewczyny z tej samej wsi, z chorągiewką liniowego. Koncert strzelecki w 14. min rozpoczął Patryk Twardy, a zakończył w 72. min Arkadiusz Fridhel, który również celnym strzałem zakończył pierwszą połowę. Ten zawodnik zdobył tego dnia trzy gole, tyle samo co Kamil Gbur (40’, 50’, 52’). Dwie bramki przypadły Damianowi Raźnemu (13’, 70’). Do grona strzelców pognębiających Lubczę wstąpił także Grzegorz Paszylk, pokonując bramkarza Time Tomasza Fifielskiego ku uciesze sporej grupy kibiców z Dąbrowy.
Obie bramki dla Lubczy padły w końcówce spotkania. W 88. min do przodu ruszył Mateusz Tomasz, który najpierw położył bramkarza gości w okolicach prawego słupka, a następnie przyłożył z prawej nogi, pakując piłkę do pustej bramki. Drugi gol padł w 90. min z rzutu karnego wykonywanego przez Macieja Bednarskiego za faul na nim w polu karnym przez bramkarza Orła Bogusława Theusa. Dwie bramki na otarcie łez i nic więcej, to cała zdobycz drużyny, która przed tym meczem mierzyła w brązowy medal na koniec rozgrywek piątego sezonu „powiatówki”. Gospodarzy, wokół których okazja do nocnej rozrywki wyraźnie zgęstniała, nie ma za co chwalić. Goście zaś zagrali koncertowo, odnosząc w pełni zasłużone zwycięstwo, które pozwala mieć realną nadzieję na trzecie miejsce w ostatecznej klasyfikacji. Chyba że Sitno wstąpi na wyżyny i przy porażce Dąbrowy rozprawi się w wyjazdowym meczu z Płociczem. Jest to możliwe, ale czy realne? Z niecierpliwością czekamy na wyniki ostatniej kolejki.
Najlepsi strzelcy
32 bramki Arkadiusz Grochowski Wielowicz. 30 bramek Damian Nawrocki Wielowicz. 27 bramek Marcin Szreder Orzełek. 20 bramek Andrzej Hippler Sitno, Ariel Stremlau Sośno. 17 bramek Damian Janke Kawle. 16 bramek Dawid Wierzchucki Obkas.
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.
Zaloguj się
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
Najwyżej oceniane
Sprawa lip rosnących przy ulicy Dworcowej w Kamieniu wciąż budzi...
Lidze powiatowej nareszcie towarzyszyło słońce. Wprawdzie jeszcze...
Rada Miejska w Sępólnie nie zgodziła się na budowę kościoła na...