Wspomnienia

Podczas całego dnia pracy do jedzenia dostaliśmy tylko dwa kawałki chleba i czarną kawę do picia

Jacek Grabowski, 14 sierpień 2013, 13:21
Stanisława Kulig z Ostrówka podczas wojny jako młoda dziewczyna walczyła o przetrwanie, aby jak wielu mieszkańców powiatu, nie znaleźć się nad samodzielnie wykopanym grobem i po serii z automatu zakończyć żywot w karolewskim lesie. Po wojnie w samotności wychowywała córkę, gdyż mąż po siedmiu latach małżeństwa uległ wypadkowi i zmarł.
Podczas całego dnia pracy do jedzenia dostaliśmy tylko dwa kawałki chleba i czarną kawę do picia

Pani Stanisława (po prawej) z mamą i rodzeństwem

Podczas całego dnia pracy do jedzenia dostaliśmy tylko dwa kawałki chleba i czarną kawę do picia

Stanisława Kulig. Fot. Jacek Grabowski

Stanisława Kulig (z domu Żędkowska) urodzi ła się 27 grudnia 1922 roku w Dorotowie pod Sypniewem. Kiedy miała sześć lat, zamieszkała wraz z rodzicami, Marią i Ambrożym, i rodzeństwem w Ostrówku. – Mama mieszkała wraz z dziećmi, a tata pracował. Jako dzieci również musieliśmy ciężko pracować. Kiedy podczas wojny Niemcy przejęli kontrolę, nie było kolorowo. Dziedzic Mieczysław Osłowski nie wypłacał pieniędzy za pracę. Na cały dzień pracy dostawaliśmy tylko dwa kawałki chleba i czarną kawę do picia. Brakowało sił, jednak nie poddawaliśmy się i pracowaliśmy mimo zmęczenia – wspomina pani Stanisława. Niemcy codziennie chodzili po mieszkaniach i szukali kogoś, kto czasami nie gotuje jedzenia. Nie wolno było chodzić na pole, aby choć kilka ziemniaków przynieść do zjedzenia. Jak przyłapano kogoś na gotowaniu, czekała go kara. Można było jeść tylko to, co dostali od niemieckich oprawców. Nie obyło się bez wysiedleń. – Wypędzili nas aż pod Warszawę, do Kutna. Jechaliśmy tam wozami . Jak był ostrzał, chowaliśmy się gdzie popadło. Spaliśmy pod schodami. Jak dojechaliśmy do Warszawy, przywitało nas niemieckie wojsko. Trzy razy wystrzelili z pistoletu. Moja mama mówiła dobrze poNiemiecku. Spaliśmy na snopkach słomy albo pod wozami. Dostaliśmy od nich chleb, a mężczyźni papierosy. Tam niemieccy żołnierze byli lepsi od tych, którzy byli u nas w Ostrówku i Karolewie. Jak wróciliśmy po miesiącu, nic nie było. Wszystko było zniszczone albo skradzione. Nie okradli nas Niemcy, tylko Polacy, którzy zostali. Jak wjechaliśmy na polną drogę do Sitna, wiedzieliśmy już, że w Karolewie jest lagier – mówi dziewięćdziesięciolatka. W karolewskim obozie brat i szwagier mamy pani Stanisławy czekali na swój koniec. – Nam nie wolno było zbliżać się do miejsca egzekucji. Mamy brata i szwagra zabili. Wozami przywozili skazańców. Zabijali tylko rano i wieczorem. Na kilka kilometrów słychać było serię z automatów. Skazańcy sami sobie grób kopali. Potem stawali na brzegu dołu i po serii z automatu wpadali do grobu. Jak ktoś jeszcze żył, to dobijali go dyszlem od wozu. Nie podchodziliśmy blisko, bo jakby nas zobaczyli, także byśmy zginęli. Kilku mężczyznom udało się uciec. Ukrywali się gdzie popadło. Nie wszystkim uciekinierom udało się przeżyć. Jak niemieccy żołnierze ich złapali, najpierw pobili ich do nieprzytomności, a potem kazali dziękować po niemiecku – kontynuuje pani Kulig. W mieszkaniach okna musiały być zasłonięte czarnym papierem, bo pod oknami podsłuchiwali, czy ktoś nie mówi po polsku. – Pod koniec wojennej zawieruchy zarządcą posiadłościami Ostrówka i okolic został Winfield, syn wójta pochodzącego z Mroczy. Za jego rządów żyło nam się trochę lepiej. Każdy dostał jedną krowę i worek zboża, żeby na mąkę sobie zmielić. Jak się wojna kończyła, niemieccy żołnierze przed ucieczką chcieli wszystkich Polaków wegnać do stodoły i podpalić. Winfield postawił się im i nie pozwolił na kolejne ludobójstwo – wspomina pani Stanisława. Tuż po zakończeniu wojny odbywała się ekshumacja zwłok w karolewskim lesie. – Widziałam ekshumację. Były tam ciała dzieci i dorosłych. Niemcy, gdy wykopywali zwłoki Polaków, musieli pić tę wodę, która w tym dole była. Przy grobie, z którego wykopywali zwłoki zastrzelonych, zaraz po wojnie rodziny szukały swoich bliskich. Pięć dołów skrywało bardzo wiele ciał tych, którym nie dane było przetrwać wojny – dodaje ze łzami w oczach nasza rozmówczyni.

Zanim pani Stanisława wyszła za mąż, pod jej oknem chłopacy odśpiewywali serenady. – Jak byłam młoda, to chłopacy przychodzili pod mój dom i śpiewali pod oknem piosenki. Ja chciałam mieć przystojnego męża. W niedługim czasie znalazłam takiego. Był to Wiktor, bardzo przystojny brunet - mówi mieszkanka Ostrówka. 11 grudnia 1945 roku wyszła za mąż. Po roku urodziła córkę Danielę. Jej szczęście nie trwało jednak długo. Po siedmiu latach jej mąż Wiktor doznał urazu kręgosłupa i zmarł. Jako młoda wdowa sama musiała sobie radzić. Żadnej pracy się nie bała. Gotowała, szyła a nawet zajmowała się trzodą chlewną. Do dnia dzisiejszego mieszka w Ostrówku. Pod koniec grudnia skończy 91 lat.

Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...