Stosunki damsko-męskie po krajeńsku
Ostrzegam - będę dzisiaj fangą w różowe okulary, cumą dla zmysłowych uniesień, alergią na wiosenne podrygi serca. Będę broił jak kupidyn. Zdrapię lukier z obchodzonego niedawno 14 lutego, w czym pomoże mi kilka obrazków, wyciągniętych na światło dzienne na pohybel św. Walentemu. Wszak jesteśmy tylko ludźmi - nie każdemu panu Romeo, nie każdej pani Julia, nie każdemu życie układa się według scenariusza „Pretty Woman”, no a poza tym sam amor to przecież, parafrazując dowcip, małolat latający z gołym tyłkiem, uzbrojony po zęby, strzelający do ludzi i mówiący, że to z miłości. Nie dajmy się więc ogłupić. Oto stosunki damsko-męskie po krajeńsku, w pełnej krasie: czasami przerażające, czasami potraktowane z przymrużeniem oka i z fantazją, zawsze nie walentynkowe.
I że cię nie opuszczę
aż do śmierci
Mamy kłopot - partnerka przestała być tą jedną jedyną i zamieniła się w kulę u nogi. Co zrobić, gdy zachwaszczone uczucie nie daje żyć i nie pozwala wzrosnąć kwiatowi nowej miłości? Panowie czasami widzieli tylko jedno rozwiązanie.
Bez wątpienia zwolennikiem radykalnych działań był Gustaw Paczkowski ze wsi Wysoka, niezbyt szczęśliwy małżonek Florentyny. Postępowanie męża wobec żony okazało się niezwykle okrutne. W czerwcu 1929 roku Paczkowski otruł swoją partnerkę arszenikiem. Metodyczne i aptekarskie podawanie trucizny doprowadziło ją do choroby, a po tygodniu cierpień do śmierci. Ponieważ Paczkowski wcale nie krył się z tą zbrodniczą działalnością, sprawa znalazła swój finał w sądzie. Podczas rozprawy świadkowie zeznawali rzeczy szokujące: gdy sąsiedzi nalegali, aby sprowadzić do chorej lekarza, Paczkowski odparł, że żonie już nikt nie pomoże. Na dzień przed śmiercią kobiety morderca zamknął na klucz pokój, w którym ta leżała, i nikogo do niego nie wpuszczał. O tym, z jakim indywiduum mamy tu do czynienia świadczy najlepiej to, że podczas pogrzebu zbir chwalił się wszem i wobec, że teraz ożeni się bogato, i że z radości upił się do nieprzytomności. Po kilku dniach szczęśliwy wdowiec istotnie znalazł sobie narzeczoną, młodszą o 36 lat, z którą ożenił się po kilku tygodniach. Sielanka jednak nie trwała długo. Jak już wiemy okolicznościami śmierci Paczkowskiej rychło zainteresowały się policja i prokuratura. Paczkowski najpierw stał się podejrzanym o morderstwo, później oskarżonym, na samym zaś końcu winnym. Mężczyzna został skazany na 15 lat więzienia o zaostrzonym rygorze.
Pobudki, którymi kierował się Paczkowski, mimo że niskie i haniebne, były jednak jasne. Trudno natomiast przejrzeć motywy czeladnika piekarskiego z Więcborka, Józefa Kliczkowskiego. Otóż ten młody mężczyzna, mieszkający w Więcborku dopiero od dwóch miesięcy, notabene żonaty tak samo długo, wpadł na szatański pomysł pozbycia się swojej żony. Zamierzał zrobić to tak beztrosko i jawnie, jak bohater poprzedniego akapitu. W tym celu w lipcu 1935 roku wraz z małżonką i swoim przyjacielem, Bolesławem Kriselem, pod pretekstem przejażdżki wypłynął wydzierżawioną łódką daleko na więcborskie jezioro. Gdy znaleźli się w miejscu odludnym, jak im się wydawało, mężczyźni chwycili kobietę i wrzucili ją do wody. Kliczkowska chwyciła jednak wiosło, którym mąż bił ją w nadziei, że ogłuszona szybciej utonie. Po chwili kobieta złapała też mężowskie ramię. Wrzaski towarzyszące tej scenie zwróciły uwagę postronnych, przechadzających się w okolicy akwenu. Krzyk świadków spłoszył mężczyzn, którzy w tej sytuacji odstąpili od swojego niecnego zamiaru i wciągnęli niewiastę do łodzi. Oczywiście obaj panowie zostali niebawem aresztowani.
Handlarze żywym towarem i pornografią
Młode i niezamożne dziewczyny zawsze były łakomym oraz łatwym kąskiem dla cwaniaków różnej maści, łasych na ich wdzięki. Stąd zapewne nie raz jakieś szemrane typy węszyły po naszym powiecie, „kupując” te biedne dziewczęta wizją dobrej pracy bądź małżeństwa. Jeżeli dochodziło tutaj do nadużyć, ciężko było to udowodnić. A skoro brakowało dowodów, nie pisano o tym w prasie. Z tym większym zdumieniem przeczytałem historię panny Pubancowej. Był luty 1935 roku, gdy ta 16-latka szła akurat ulicą Chojnicką w Sępólnie. Nagle na wysokości cmentarza ewangelickiego napadło ją dwóch mężczyzn. Usta zatkali jej gumą, siłą wsadzili do samochodu i szybko odjechali w stronę Kamienia. Według relacji dziewczyny w aucie znajdowały się jeszcze dwie inne nieboraczki, zakneblowane i związane. Przed Kamieniem wóz zatrzymał się, a gdy tylko dwaj porywacze udali się do szofera, Pubancówna wyskoczyła z samochodu i uciekła w pole. Mężczyźni nie gonili jej, tylko czym prędzej odjechali. Gdy zniknęli, dziewczyna wróciła do szosy i jadącą akurat furmanką wróciła do Sępólna. Sensacyjnie brzmiąca opowieść postawiła na nogi policjantów, jednak niebawem wyszło na jaw, że podlotek owszem, wybrał się w stronę Kamienia, ale porwanie zmyślił, żeby wytłumaczyć swoją nieobecność rozgniewanym rodzicom.
Zapomnijmy jednak o handlarzach żywym towarem. Szybsze bicie serca i kosmate myśli u mężczyzn wywoływać może już fotografia, rysunek czy choćby figurka. Pornografia, bo o niej teraz mowa, jest stara jak gatunek ludzki, no przesadziłem- jest stara jak sztuka. W historii naszego regionu pornografia pojawia się w sposób, który mnie osobiście rozbawia, chociaż zdaję sobie sprawę, że bohaterowi tego całego zamieszania wcale nie było wtedy do śmiechu. W 103 numerze ,,Gazety Sępoleńskiej” z 5 września 1929 roku znaleźć można notatkę, którą ze względu na niepowtarzalny styl chciałbym przytoczyć w całości: Wyjaśnienie. Powołując się na głośną hecę podawaną przez różne gazety zeszłego roku w miesiącu czerwcu i lipcu jakobym miał uprawiać handel pornografji i rozszerzał pisma niemoralnej treści, a dodatkowo zrobiono z tego handlarza żywym towarem, chcę sprostować fałszywie podane artykuły w gazetach i niedorzeczne gadaniny ludzkie podając do wiadomości, że głośna ta sprawa jest wynikiem bujnej wyobraźni tych, którzy lubią „z igły robić widły”. Przyznaję się, że wtajemniczony byłem w handlu pornograficznem, który uprawiał jeden z moich dawnych znajomych zamieszkujący w Berlinie, jednakże ja handlu tego nie uprawiałem. Proszę niech mi kto udowodni, że sprzedałem komuś rzeczy pornograficzne. Co do handlu żywym towarem to tych, którzy te pogłoski rozpowszechniali pociągnę do odpowiedzialności sądowej. Gdyby każdy tak się na te sprawy zapatrywał jak ja, to na pewno nie byłoby tyle niemoralności co obecnie. Teodor Jach.
Ilekroć czytam „Przyznaję, że wtajemniczony byłem w handlu pornograficznem”, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Jednak plotki krążące po mieście musiały być rzeczywiście nieznośne, skoro doprowadziły pana Teodora do tak radykalnego kroku, jak coming out na łamach prasy. Oczywiście nie wspominam tutaj o zupełnie naturalnych kłopotach natury prawnej, w które musiały one go wpędzić (handel ludźmi i pornografią był nielegalny).
Przypadków ilustrujących ciemną stronę relacji damsko-męskich (zwłaszcza ich seksualnego aspektu), mógłbym przytoczyć więcej. Gwałty, dewiacje, namiętności prowadzące do tragedii - a to, co znalazłem, jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Kwestie intymne, sypialnia, czy też - mówiąc ogólniej - mir domowy, były i są strzeżone. Stoi się na ich straży, nierzadko robiąc dobrą minę do złej przecież gry. Ale taki już, słodko-gorzki, jest los kobiet z Wenus i mężczyzn z Marsa.
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.