Suchorączek Strażacy walczą z pożarami i niesprawnymi hydrantami
Nie inaczej było w poniedziałek na terenie Suchorączka, gdzie około godziny 14.00 zapaliła się słoma przewożona na przyczepach. Strażacy od razu ustawili się przy najbliższym hydrancie zlokalizowanym przy drodze powiatowej, około 150 metrów od miejsca pożaru. Niestety, mimo usilnych prób woda z hydrantu nie poleciała. Dowożono ją z innego ujęcia, znajdującego się na wiejskim boisku, przy świetlicy. Hydrant był pod nosem, ale wodę trzeba było wozić. – Szlag mnie trafia jak takie coś widzę. A jakby palił się dom czy inne budynki? Kto za to odpowiada? – pyta jeden z mieszkańców wsi. My też pytamy. Zresztą nie jest to odosobniony przypadek. To już jest norma. W ubiegłym roku paliło się gospodarstwo rolne w Wilczych Jarach. Za płotem był hydrant, ale nie działał. Wodę dowożono z innych, oddalonych miejsc. Przyjrzeliśmy się dokładnie wspomnianemu hydrantowi z Suchorączka. Jest widoczny z daleka, elegancko pomalowany na czerwony kolor, głowica kręci się bez zarzutu. Tyle, że aby spełniał swoje odpowiedzialne zadanie trzeba odkręcić podziemną zasuwę, która blokuje dopływ wody. – Gdzie jest ta zasuwa? – pytamy, lustrując przyległy teren. Jeden z mieszkańców Suchorączka był na tyle uprzejmy, że przy pomocy szpadla rozkopał okolicę hydrantu i nic. Zasuwy nie ma. A co mają powiedzieć działający w stresie i pośpiechu strażacy? Kilkaset metrów dalej znajdujemy wzorcowy hydrant, działający, z widoczną i sprawną zasuwą. Czyli jak się chce, to można. Przepisy jasno i wyraźnie mówią, kto odpowiada za stan techniczny hydrantów. Rozporządzenie ministra spraw wewnętrznych i administracji mówi, że hydranty zewnętrzne powinny być co najmniej raz w roku poddawane przeglądom i konserwacji przez właściciela sieci wodociągowej. Z kolei ustawa o ochronie przeciwpożarowej wymaga od właściciela sieci czyli gminy lub zakładu gospodarki komunalnej sprawnego i niezawodnego funkcjonowania hydrantów. Komenda powiatowa państwowej straży pożarnej kontroluje stan hydrantów i najczęściej kończy się na zaleceniach. Gdyby posypały się kary, a jest taka możliwość, to pewnie nie byłoby takich problemów. – Kontrolujemy hydranty w dwóch wsiach każdej gminy rocznie – mówi Robert Sieg zajmujący się prewencją w komendzie powiatowej. Sprawa jest prosta: burmistrz, wójt czy dyrektor ZGK to koledzy komendanta, więc mandaty nie wchodzą w grę. Zarządcy sieci na przeglądach i konserwacji hydrantów po prostu oszczędzają, a kiedy jest za późno, to ich nie ma. Zwykłych ludzi musi to denerwować i denerwuje.
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.