Walentynki a tynki, pomost i księgi parafialne
Kościelna statystyka barometrem uczuć?
Generalnie, nie lubię ksiąg metrykalnych. Te najstarsze są pisane po łacinie, a ich stan nie jest najlepszy. Dodaj do tego odręczne pismo, wypłowiały atrament i zdjęcie, na podstawie którego pracujesz (bo przecież nie przejrzysz wszystkiego na miejscu, w archiwum), a zdasz sobie sprawę, że czytanie tych tomiszczy do najłatwiejszych nie należy. Na szczęście nie prowadzę badań genealogicznych, więc zaglądam doń rzadko. Ostatnio przeglądałem je, żeby posprawdzać, jaki ślad w księgach zostawiły XIX-wieczne epidemie cholery. Akurat poznawanie przyczyn śmierci (na ile precyzyjnie określone by one nie były) stanowiło wciągające zajęcie. Mimo to po którejś już próbie odgadnięcia, czy mam przed sobą cholerę czy inne febris, tudzież morbus cordis, postanowiłem zrobić sobie przerwę i rzucić okiem na pozostałe księgi. Zacząłem od tych najnowszych i praktycznie od razu zaintrygował mnie rok 1945. Po pierwsze, zdziwiła mnie bardzo duża liczba ślubów udzielonych właśnie w tym roku. Niebawem okazało się, że podobnie było z pogrzebami i chrztami. Zerknąłem do Kościoła katolickiego w powiecie sępoleńskim w czasie II wojny światowej ks. Patolety. Autor zamieścił tam statystyki, które podaję w tabeli.
Analiza tych liczb zajęłaby sporo miejsca, ograniczmy się zatem do wyciągnięcia kilku ogólnych, najoczywistszych wniosków. Pamiętajmy przy tym, że są to dane dotyczące katolików, a więc nie całej ówczesnej społeczności.
Rok 1945 dostarczył ludziom wielu różnorakich emocji. Wystarczy sobie uświadomić, co się wtedy działo. Przejście frontu, koniec II wojny światowej, nadejście czerwonoarmistów, wywózki Polaków i Niemców, powroty z obozów i wojennych tułaczek, narodziny nowego państwa, migracje. Wszystko to wywoływało masę silnych emocji. Księgi metrykalne są tutaj o tyle ciekawe, że te emocje są w nich na swój sposób wyrażone liczbami. Po pierwsze, najbardziej oczywiste, rok 1945 to znaczny wzrost liczby pogrzebów, utrzymujący się jeszcze w roku następnym. Widzimy również większą ilość chrztów w roku 1946- oczywistą konsekwencję roku poprzedniego (w dobrym i złym kontekście…). Podobnie z małżeństwami. Ich liczba w 1945 i 1946 roku ponownie znacząco przewyższa wartości z lat ubiegłych. Dowodzi to rozkwitu społeczności. Po latach okupacji, czyli ciężkich stresów, ludzie zaczęli żyć pełną piersią. Małżeństwa i dzieci brały się też z optymizmu i tego przypływu energii, bergsonowskiej élan vital, gdy zrzuca się kajdany. I to odróżnia rok 1945 i 1946 od roku 1939, który przecież był równie emocjonujący. Śmierci na przykład było w nim więcej, ale nie była to śmierć ujęta w statystykach kościelnych, lecz obozowych. Ta różnica polega na tym, że w 1939 roku naród się zamykał, opadał, a po wyzwoleniu odwrotnie, chociaż nie bez potknięć - otwierał, wznosił, wstawał z kolan, realizował. Mam tu na myśli osobiste dążenia, a nie wielką politykę. Rok 1945 czy 1946 to były emocjonalne rollercoastery. Wysyp ślubów, niemało pogrzebów. Wzruszenia, łzy, uśmiechy. Świństwa i odruchy serca. Ecce homo i łacina kuchenna. Te lata, chyba jak żadne w najnowszej historii Polski, otagować można w dowolny sposób. O tym właśnie mówią ślady wielkich emocji w księgach parafialnych.
Kto gdzie komu wyciął serce
Przez kiepskie nauczanie przedmiotu w szkołach wielu wydaje się, że historia to coś, co już było, jest za nami, i w związku z tym mało kogo interesuje. Tymczasem nie do końca to tak wygląda. Historia jest wiecznie żywa. Kształtuje ona teraźniejszość i wpływa na przyszłość – jak nasze wspomnienia, które mimo że dotyczą wydarzeń minionych, wciąż odbijają się na naszym życiu. Im kto lepiej zna historię, tym bardziej rozumie świat, w którym żyje. Czasami otoczenie samo informuje nas o swoich tajemnicach – na przykład pokazując, co kiedyś działo się w sercach mieszkańców. Podczas spaceru po mieście dowody na poparcie swoich słów mogę wskazywać palcem. Zwróciliście kiedyś uwagę, jak wielkimi archiwami miłosnych wyznań są nasze miasta?
W Sępólnie na zwierzenia, kto do kogo czuje miętę, można się natknąć wszędzie, ale są miejsca pod tym względem szczególne. Wszystkie znajdują się lub znajdowały nad jeziorem. Przez lata niezrównaną kroniką miłosną – pewnie głównie wakacyjną kroniką – były deski pomostu na plaży. Zawsze lubiłem przysiąść tam po sezonie i pooglądać powycinane w drewnie serca oraz inicjały. Był to jeden z niewielu przejawów wandalizmu, który miał swój urok, bronił się i przedstawiał sobą coś więcej niż zwykłe buractwo. Deski zostały jednak wymienione jakiś czas temu. Wydaje się, że miejsce inskrypcji na pomoście zajęły kłódki wieszane na mostku – zwyczaj w Polsce coraz bardziej popularny i dla wielu zupełnie niebarbarzyński. Pytanie, czy to trwały trend. A może sępoleńscy zakochani pogodzą się z drewnem i ktoś w porywie serca połączy jeszcze plusem inicjały swoje i obiektu uczuć? Póki co pomost oraz pobliska wieża widokowa stały się miejscem manifestowania swojej obecności. Dowiedzieć się z nich można, kto tu był, kto jest fajny, kto jest głupi (albo i gorzej) i kto z kim trzyma sztamę.
Moim zdaniem, nie ma się co zżymać na twórczość zakochanych. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który mając lat naście, nie czuł nigdy przemożnej chęci podzielenia się ze światem swoim szczęściem bądź swoim sekretem! Ciekawi mnie tylko, ile z tych WNM było nieskończonych, a ile niespełnionych. A może któreś z nich przetrwały próbę czasu?
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.