Zniknął z fajerwerkami
Łukasz Jakubowski, 19 grudzień 2019, 15:45
Średnia:
0.0
(0 głosów)
Pewnej nocy sylwestrowej Franciszek Ledziński zapadł się pod ziemię. Wysokiego rangą urzędnika Wydziału Powiatowego w Sępólnie szukano przez szereg miesięcy. Z jakim skutkiem? Czy służbom lub bliskim udało się rozwiązać zagadkę tajemniczego zniknięcia mężczyzny?
Na początku spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, kim właściwie był bohater niniejszego tekstu. Co o nim wiemy? Jakie elementy biografii udało się nam ustalić? Poznajmy nieco osobę, której dotyczyć będzie ta opowieść.
Franciszek Ledziński urodził się 18 lutego 1900 roku w Nieciszewie w powiecie bydgoskim. Pracował na stanowisku sekretarza Wydziału Powiatowego w Sępólnie. U przełożonych cieszył się opinią wzorowego urzędnika. Ze sprawozdań administracyjnych Wydziału dowiadujemy się, że do jego obowiązków należały między innymi: nadzór i kontrola nad wszelkimi sprawami załatwianymi przez Wydział Powiatowy, administracja majątku powiatowego, sprawy personalne, sprawy poufne, sprawy likwidacji powiatu złotowskiego. Najstarsze sprawozdanie administracyjne, które przeglądałem, dotyczy 1923 roku. Już w nim Ledziński wystepuje jako sekretarz.
Księga adresowa Sępólna, Więcborka i Kamienia z połowy lat 20. informuje, że urzędnik mieszkał w stolicy powiatu przy ulicy Hallera 12. W dokumentach sądowych podaje się natomiast, że ostatni znany adres zamieszkania mężczyzny to Hallera 1. Całkiem możliwe, że w księdze adresowej mamy do czynienia z błędem – Hallera 12 to przecież niepozorny budynek, według zapisów wspomnianej księgi będący w tamtym czasie siedzibą Drukarni i Księgarni Polskiej. Oczywiście nie można wykluczyć, że między opracowaniem księgi adresowej a zniknięciem Ledziński po prostu zdążył zmienić lokum. Bardziej prawdopodobny pozostaje jednak, jak sądzę, chochlik drukarski.
Sekretarz był żonaty. Jego małżonką została Gertruda z domu Wirkus, córka zmarłego urzędnika Wincentego Wirkusa i Salomei z domu Chełmowskiej. Gertruda urodziła się 16 czerwca 1905 roku w Sępólnie. Świadkami na ślubie, który odbył się w 1926 roku, byli Stanisław Twarogowski, urzędnik Wydziału Powiatowego w Sępólnie, oraz naczelnik poczty Paweł Franckowski.
U progu 1928 roku Franciszek Ledziński był zatem młodym, żonatym mieszkańcem Sępólna Krajeńskiego, piastującym odpowiedzialną funkcję w Wydziale Powiatowym. Najlepsze w życiu nadal było przed nim – tak przynajmniej podpowiada nam logika. Co przeszkodziło mu w sięgnięciu po więcej?
Trzydziestego pierwszego grudnia 1927 roku Franciszek Ledziński gościł u swej rodziny, państwa Kubczyków. Kubczykowie mieszkali w kamienicy przy ulicy Sobieskiego 9 w Bydgoszczy. Tamtej nocy Ledziński wraz ze szwagrem, panem Kupczyńskim, i jego bratem odwieźli taksówką pewnego znajomego na ulicę Łokietka 6. Na miejscu pan Kupczyński z bratem oddalili się, natomiast urzędnik pozostał przez pół godziny w lokum tego nieznanego z nazwiska znajomego. Następnie sekretarz opuścił mieszkanie i… przepadł jak kamień w wodę.
Nasz bohater był brunetem o pociągłej i inteligentnej twarzy, z małą blizną od poparzenia na czole i blizną nad okiem od szrapnela. Był stosunkowo wysoki – 175 centymetrów dzisiaj nie robi na nikim wrażenia, jednak w latach 20. ubiegłego wieku średnia wzrostu była niższa niż obecnie. W momencie zaginięcia ubrany był elegancko: w smoking, czarny krawat, czarne palto surdutowe, niskie lakierowane trzewiki i miękki kapelusz szarego koloru.
Bydgoska policja w czerwcu 1928 roku i kwietniu 1930 roku poinformowała Gertrudę, że nie natrafiono na ślad Ledzińskiego, nie znaleziono zwłok podobnych do opisu zaginionego – słowem: śledztwo utknęło w martwym punkcie. W „Dzienniku Bydgoskim” napisano, że tego feralnego dnia Ledziński był śledzony przez jakiś dwóch osobników. Miał on również „wrogów osobistych”, nie wiemy jednak nic więcej na ten temat. Enigmatyczna wzmianka w prasie to wszystko. Policja zapewne badała te tropy, niemniej pytanie, czy to ktoś przyczynił się do zniknięcia urzędnika, pozostało bez odpowiedzi. W rozwiązaniu zagadki nie pomogła nawet nagroda w wysokości 10 tysięcy złotych, wyznaczona przez rodzinę we wrześniu 1928 roku za informacje, które rzucą więcej światła na tę sprawę. A była to przecież niebagatelna suma. W tym czasie w Poznaniu kilogram żytniego chleba kosztował 55 groszy, litr nafty 60 groszy, tańszy bilet do kina lub teatru był za złotówkę, kilogram cukru można było kupić za 1,44 złotego, zaś kilogram wieprzowiny za 3 złote.
Wdowa wystąpiła więc o uznanie Ledzińskiego za zmarłego. Sąd Grodzki w Sępólnie w styczniu 1939 roku na wniosek małżonki Gertrudy ogłosił wywołanie: wezwał zaginionego do stawienia się najpóźniej do 30 września 1939 roku. Sąd niemiecki w Sępólnie orzeczeniem z 12 września 1944 roku uznał Ledzińskiego za zmarłego. Po wojnie wdowa wystąpiła o to samo do polskiego sądu, ponieważ dekret z 6 czerwca 1945 r. stwierdzał, że wyroki i orzeczenia niemieckiego sądu w okresie okupacji są nieważne i pozbawione skutków prawnych. Sąd Grodzki przychylił się do wniosku małżonki, w tamtym czasie urzędniczki zamieszkałej w Grudziądzu, i we wrześniu 1946 roku uznał Franciszka Ledzińskiego za zmarłego.
Dziwny związek Gertrudy i Franciszka trwał, przynajmniej formalnie, lata. W praktyce było to małżeństwo króciutkie, ledwo kilkunastomiesięczne. Czy szczęśliwe? Nie mam bladego pojęcia. Nie sposób więc stwierdzić, czy Gertruda płakała za lubym, czy wypatrywała go i czekała nań miesiącami albo i latami. Tajemnica zniknięcia urzędnika nie została rozwiązana. I pewnie już nigdy nie zostanie.
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.
Zaloguj się
Najczęściej czytane
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...
Na początku 1945 r., kiedy front przekroczył linię Wisły, a wojska...
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Najwyżej oceniane
Była bardzo pracowita i kochała pomagać innym. Swoją dobrocią,...
Czasami trzeba czekać wiele, wiele lat, żeby poznać swoje prawdziwe...
5 października 2013 r. w Gdańsku zmarł Henryk Napieralski, gorący...