Kobieta, która cierpi (cz. I)
Urodziłam się przed wojną, wie pan. Nie w Sępólnie, gdzie indziej, ale właśnie tu mieszkam od kilkudziesięciu lat, dokładnie od 1961 roku. Podczas przeprowadzki miałam 24 lata. Byłam wesołą panną, całkiem ładną, i szybko zaczęli interesować się mną różni młodzieńcy. No, zresztą nie tylko młodzieńcy, dojrzali panowie również, oj tacy adoratorzy od siedmiu boleści. Ale mi wpadł w oko S., chłopak mieszkający ulicę ode mnie. Był trochę starszy, towarzyski, z poczuciem humoru i talentem do komplementów. Jakie on mi czułe słówka mówił! A wie pan, takiej młodej dziewczynie to niewiele trzeba… Zaczęły się wspólne spacery, spotkania w gronie znajomych, tańce, zabawy, no, wiadomo. Przy tym zawsze była jakaś wódeczka dla nastroju, ale on nie pił chamsko, do nieprzytomności czy coś, w przeciwieństwie do niektórych kolegów. Prostym krokiem odprowadzał mnie do domu. Czułam się wtedy taka ważna, doceniona. Troszczył się o mnie, przy kolegach zabawiał mnie rozmową, pytał, czy czegoś mi nie trzeba, interesował się mną. Jak miałam ochotę zatańczyć, tańczyliśmy. Jak chciałam wracać, zostawiał towarzystwo i szedł ze mną. Był beztroski, bardzo beztroski, co wtedy mi zupełnie nie przeszkadzało.
Moi rodzice też go polubili. Ojciec znalazł w nim kompana do kieliszka. Mamie zaimponował, bo był miły. Bardzo mi to schlebiało, że wszyscy go lubili, a on akurat mną się interesował. Rodzice nawet ucieszyli się, gdy im powiedziałam, że jestem w ciąży. On się ucieszył, zaraz wieczorem przyszedł z flaszeczką i kwiatami prosić o moją rękę. Miał pracę, bo w tamtych czasach każdy, kto chciał, był zatrudniony. Miał się starać w urzędzie o mieszkanie. Matka nie musiała mnie namawiać na to małżeństwo. Byłam zakochana, naiwna, miałam klapki na oczach. No, a poza tym jak było dziecko, musiało być też małżeństwo. Inaczej nie wypadało. Myślę, że wtedy wyszłabym za niego nawet bez miłości.
No wie pan, kiedyś było inaczej. Dlaczego się piło, jak się piło? No, to różnie. Ja panu powiem, że dużo ludzi popadło w nałóg przez wojnę. Napatrzyło się wtedy i naprzeżywało wiele, a później trzeba było sobie z tymi przeżyciami radzić.
I wódka pomagała. Ale tak ogólnie to się piło z głupoty - tak, jak i teraz. Najczęściej się zaczynało w towarzystwie, dla zabawy. Wśród chłopców to zawsze były takie głupie, no nie wiem jak to dokładnie powiedzieć. Powiedzmy, że zawody. To była taka inicjacja, taka głupia presja, wie pan. Bo jak ktoś już zaczynał pić, to był taki dorosły, inaczej na niego patrzono. A jak już ktoś pił, to musiał pić tęgo, bo ze słabych głów to się śmiano. Było tak, jakby męskość szła w parze z tym, ile ktoś potrafi w siebie wlać.
Wie pan, najbardziej durni to byli ojcowie, a tacy byli, co to uznawali syna za dorosłego w chwili, kiedy ten z nimi siadał do wódki - że albo on przynosił, albo ojciec w odpowiednim momencie zapraszał. Picie wódki to była intymna sprawa. Ile przy tym narosło zwyczajów! Zaproszenie do wódki było jak, wie pan, trochę jak u wyższych sfer zaproszenie na kolację. Odmówić komuś wspólnego picia było jak wymierzenie policzka, jak obraza. Znam takie przypadki, że się chłop na chłopa nie na żarty obrażał z tego powodu. Jednym wystarczyło powiedzieć: „Co ty, ze mną się nie napijesz?”, i już szła kolejka. Jak ktoś miał za kolegów moczymordy, to sam się robił moczymordą.
Tak było, kochaniutki. Albo jeśli który rozluźniał się czy nabierał humoru po alkoholu - to też spore widoki były i są na to, że skończy, za przeproszeniem, sikając w nogawkę. Widziałam takich, co to normalnie cicha woda, cichutka,
a po kieliszeczku jednym i drugim- dusza towarzystwa. I jeśli człowiek inaczej się bawić nie może- zła to wróżba. Tak samo, jeżeli ktoś odkrywa, że jak popije, to kłopoty mniej dokuczą, życie się zrobi weselsze, dusza lżejsza. Ja się na to napatrzyłam, proszę mi wierzyć. Wódka jest podstępna. Dobrze się po niej czujesz, więc pijesz. Im częściej pijesz, tym ci lepiej. Aż przychodzi moment, taki zaskakujący i nie do zauważenia przez ciebie, że inaczej już się nie da. Że wódka nie tylko cię tak cieleśnie, fizycznie opanowała, ale chyba przede wszystkim, że stała się twoim nawykiem. Jak chcesz się dobrze poczuć, to odruchowo kupujesz pół litra. Jak myślisz o dancingu, to automatycznie też o toastach.
Wie pan, ja ostatnio mówię mojej wnuczce, że ona jak dziadek jest, tyle że dziadek popijał, a ona, zauważyłam, jak się martwi, to zaraz coś je. No więc mi się wydaje, że tu działa podobna zasada. Zresztą ja też tak mam. Bo widzi pan, jak listonosz mi codziennie gazety nie przyniesie i ja jej nie poczytam, to chodzę nerwowa po domu i czegoś mi tak brakuje… No, ale nie o tym mieliśmy rozmawiać, prawda? Już wracam do tematu.
Cdn.
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.