Dariusz Jałocha. Dariusza Sępólno kocha. Naprawdę wielu tak uważa.
„Pionierów poznaje się po strzałach w plecy”
– Panie doktorze, kariera w amerykańskim stylu to może przesada, ale wszyscy pamiętamy Sośno, a później tworzenie silnej pozycji podstawowej opieki zdrowotnej w Sępólnie. Da się do tego odnieść po latach?
– Rzeczywiście, zaczynałem na tym terenie w Sośnie na początku lat osiemdziesiątych, mając czteroletni staż zawodowy i doświadczenie z pierwszej rodzącej się Solidarności. Dziś z autoironią wspominam, że w stanie wojennym wybrałem Sośno, a nie proponowaną mi Francję, i to w moim zawodzie. Po niespełna dziesięciu latach w Sośnie miałem poważny wypadek samochodowy, który wyłączył mnie z codziennej pracy. Ale miałem wtedy czas na naukę, skończyłem specjalizację z medycyny ogólnej, poznałem wspaniałych ludzi, z których wielu stało się moimi nauczycielami. Wtedy zrozumiałem, że podstawowa opieka zdrowotna to nie odpad poszpitalny ani okruszki z pańskiego stołu. Zająłem się tym tematem na poważnie.
– Sępoleńska ekspansja poparta była doświadczeniem i świetną pozycją Pana w ogólnopolskim gronie lekarzy rodzinnych. Właśnie to gremium wniosło niebagatelny wkład w przekształcanie służby zdrowia.
– To jest niewyobrażalne, jak wiele dla medycyny rodzinnej, a więc dla pacjentów, zrobiło Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce. Miałem szczęście znaleźć się w grupie pierwszych lekarzy specjalistów z medycyny rodzinnej w naszym województwie. Działając wspólnie w całej Polsce, stworzyliśmy nową jakość w podstawowej opiece zdrowotnej, jakość wzorowaną na najlepszych wzorach z krajów wysoko rozwiniętych. Niestety, z upływem czasu Ministerstwo Zdrowia i NFZ stanęły do nas bokiem, a czasem wręcz plecami. No i tak jest do dzisiaj.
– Pańskie zaangażowanie w proces tworzenia nowych struktur służby zdrowia zostało docenione już w 1995 roku ogólnopolskim Orderem Doktora Ojboli. Pańska silna pozycja sprawiła, że do Sępólna zaczęli trafiać lekarze z całej Polski pogłębiający wiedzę z dziedziny medycyny rodzinnej.
– Order Doktora Ojboli to była taka ogólnopolska zabawa, bo nie chodziło o wybór najlepszego lekarza rodzinnego, ale najsympatyczniejszego, a to jest różnica. Rzeczywiście, BONUS stał się poniekąd kuźnią dla następnych lekarzy rodzinnych. Pod moim kierownictwem specjalizację z medycyny rodzinnej zrobiło chyba sześciu lub siedmiu lekarzy, w ostatniej sesji egzaminacyjnej dwoje. Mam z tego tytułu powód do dumy, bo jest to mój osobisty dorobek i wkład w nowoczesną opiekę medyczną. Ładnych kilka lat byłem też wykładowcą, najpierw w Akademii Medycznej, a później w Collegium Medicum w Bydgoszczy. I tam uczyłem lekarzy między innymi tego, że ich zawód jest wolny, że nie są niczyimi niewolnikami, dlatego swoją przyszłość zawodową powinni kształtować sami i na własną odpowiedzialność.
– „Nagroda przysparza sympatii pacjentów i antypatii przełożonych” - pamięta Pan te słowa?
– Z tej sympatii pacjentów wzięła się ta nagroda. Antypatii zaznałem i od części przełożonych, i od wysoko postawionych. Jeśli ktoś nie umie czegoś w Polsce zrobić, to zamiast pójść się uczyć, niszczy tego, kto jest od niego lepszy. To nasza cecha narodowa, oczywiście negatywna. Pamiętam też słowa Leszka Balcerowicza, który powiedział nam, lekarzom rodzinnym, że „pionierów poznaje się po strzałach w plecy”.
– Na temat sympatii ja osobiście wiem wiele. Spotykałem się z pochwałami dla dr. Jałochy, jako świetnego mówcy, publicysty, a zwłaszcza znakomitego organizatora. Te cechy pomogły w tworzeniu tak dużego przedsięwzięcia, jakim był i jest ZD-L BONUS?
– BONUS, co po łacinie oznacza „lepszy”, to przedsięwzięcie wieloletnie, a mówiąc ściślej, już szesnastoletnie. BONUS ewoluował i zmieniał się z każdym rokiem, dostosowywał się do możliwości wewnętrznych i zewnętrznych, do kryzysów również wewnętrznych, jak i zewnętrznych. BONUS pod nazwą BONUS-PLUS miał swój potencjał i dorobek, dawał pacjentom dostęp do podstawowej opieki zdrowotnej i kilkunastu poradni specjalistycznych z dobrymi i bardzo dobrymi lekarzami oraz z niezłą ilością możliwych do udzielenia porad specjalistycznych. Dziś sytuacja, nie z naszej winy, uległa zmianie. Jesteśmy teraz firmą „po przejściach”, trochę jak Adamek po walce z Kliczko. Ale ja wierzę w Boga i wiem, że mam i będę miał jego „ciche” wsparcie. I że za jakiś czas, może nawet niedługo, wyprostujemy plecy i podając sobie ręce powiemy: „Daliśmy radę”.
– Wydarzenia z początku bieżącego roku, obciążające burmistrza Stupałkowskiego, zawirowały sępoleńską służbą zdrowia. Sporo pacjentów do dzisiaj jest zdezorientowanych. Wędrówka spoliczkowanych pacjentów nie ma końca.
– Mówiąc szczerze, „złapałem” już dystans do tamtych wydarzeń. Dla mnie najbardziej pokrzywdzeni zostali pacjenci, pozbawieni w dużej mierze możliwości korzystania z porad specjalistycznych w Sępólnie. Powinni o tym pamiętać. Ale jest też inny aspekt tej sprawy. W wyniku brutalnych nacisków na pacjentów duża ich część machnęła ręką na całą tę sprawę i zamknęła się w domach. Z posiadanych informacji mogę wnioskować, że jakieś cztery lub pięć tysięcy osób nie ma nigdzie złożonych deklaracji wyboru lekarza rodzinnego, a to oznacza, że kwota około pięćdziesięciu tysięcy złotych miesięcznie pozostaje w NFZ i nie trafia na teren Sępólna do żadnej z firm medycznych. Rocznie to jest jakieś sześćset tysięcy złotych. Przypominam, że nie są to pieniądze dla lekarzy czy pielęgniarek. To są pieniądze na świadczenia medyczne dla pacjentów, na badania diagnostyczne, szczepienia, także porady lekarskie. A dlaczego tak jest? Bo jak Pan mówi: ,,spoliczkowani pacjenci” obrazili się i twierdzą, że się zapiszą, jak zachorują albo jak zechcą. To jest niestety niewłaściwa postawa.
– Pacjentem w rozumieniu NFZ jest się po złożeniu deklaracji w wybranej przychodni do wybranego lekarza. Jak rozumiem, w Sępólnie sporo z nich nigdzie nie należy, bo takich deklaracji nie złożyło. Po burmistrzowskiej zawierusze dotychczasowi pacjenci BONUS-a muszą od nowa składać deklaracje?
– Niestety, tak jest, wynika to z wewnętrznych przepisów w NFZ, bo to jest dla NFZ korzystne - nie wydaje pieniędzy, które od nas zbiera w postaci składki. Podstawowa opieka zdrowotna finansowana jest nie za wykonaną usługę, czyli na przykład za wizytę u lekarza, ale ryczałtowo - na każdego zapisanego pacjenta po kilka złotych miesięcznie. Te pieniądze mają „wystarczyć” w sytuacji, kiedy pacjent będzie potrzebował pomocy medycznej. Ale jeśli nie kumulują się w firmie, bo do niej nie trafiają, to jak za kilka złotych można pacjentowi jednorazowo wykonać niezbędne badania laboratoryjne i na przykład USG - łącznie na kwotę około pięćdziesięciu złotych? Nie wspominam już o kosztach utrzymania obiektu, pensjach, pochodnych itd. Ten system może działać wyłącznie we współpracy z pacjentami, a podstawą tej współpracy jest złożenie przez pacjentów deklaracji w konkretnej placówce medycznej. Zbierane i inwestowane przez miesiące środki finansowe pozwolą - w razie potrzeby - udzielić właściwej pomocy medycznej. Inaczej się nie da.
– Nowa siedziba BONUS-a mieści się w dobrym miejscu. Można dojść, dojechać, pomieszczenia są przestronne i estetyczne. Jaki potencjał drzemie
w personelu, z akcentem na lekarzy?
– Rzeczywiście, teraz BONUS jest inny. Wygląd się liczy, ale najistotniejszy jest potencjał ludzki. Zwłaszcza taki potencjał, który kształtuje się w boju o własną przyszłość i miejsce pracy. Dla większości pacjentów najważniejsi są oczywiście lekarze i to pacjenci pytają, kto u nas pracuje i jaką ma specjalizację. Trzon kadry lekarskiej stanowią specjaliści medycyny rodzinnej - Tomasz Zakrzewski i ja oraz Artur Skiba, który posiada specjalizację z medycyny ogólnej, co jest równoznaczne z posiadaniem specjalizacji z medycyny rodzinnej. Łukasz Niewadzi w listopadzie przystępuje do końcowego egzaminu specjalizacyjnego z medycyny rodzinnej. Zespół uzupełnia Paweł Niwiński, któremu już niewiele zostało do ukończenia specjalizacji z urologii.
– Został Pan ewidentnie skrzywdzony niezrozumiałymi zagrywkami burmistrza i jego najbliższego otoczenia. Jak Pan to komentuje?
– Życie nauczyło mnie, że lepiej jest zapomnieć niż rozdrapywać rany. Nasze życie jest bardzo kruche i mizerne, siła tkwi w duszy lub, jak kto woli, w wewnętrznej energii każdego z nas. „Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” i niech każdy o swoją moralność i etykę zabiega samodzielnie.
– Przez burmistrza mieszkańcy Sępólna stracili dostęp do wielu specjalistów. Nie wiadomo, za co spotkała ich taka kara, przecież wielu z nich to jego wyborcy. Kiedy i czy w BONUS-ie będzie można liczyć na powrót poprzedniego zestawu poradni specjalistycznych?
– To bardzo trudny problem. Obecne kontrakty zostały zawarte na trzy lata do 2013 roku i nie liczyłbym na jakąkolwiek „przychylność” NFZ w tej sprawie. Co prawda system kształtują politycy, ale w Polsce żadna władza nie chce przyznać, że nasz system jest nie tylko zły, ale wręcz pasożytniczy: środki na świadczenia medyczne pożera sam system! Politycy boją się dotknąć tej puszki Pandory, bo są albo przed wyborami, albo po wyborach. Obecna tendencja jest taka, aby przerzucić na pacjentów jak największe koszty finansowania świadczeń medycznych. Jeżeli nie można tego uzyskać poprzez podniesienie składki zdrowotnej (przecież z naszych pieniędzy), to trzeba zmusić pacjentów do współpłacenia. Jak to zrobić? Bardzo prosto. Zrobiono to już od początku tego roku - w wielu takich miasteczkach jak Sępólno - pod byle pretekstem - likwidowano poradnie specjalistyczne, nie zawierając z nimi kontraktów. Szkoda tylko, że w Sępólnie pretekstu dostarczyła sama lokalna władza. Reasumując: przewiduję duże trudności w powrocie do poprzedniego zestawu poradni specjalistycznych. Na pewno będę czynił starania, aby choć częściowo było to możliwe. Jako uzupełnienie niebawem uruchomimy niektóre poradnie specjalistyczne w systemie porad prywatnych. Zawsze lepiej mieć dostęp do dobrego specjalisty na miejscu niż jechać do niego na przykład do Bydgoszczy. To są dodatkowe i niepotrzebne koszty.
– Czego można życzyć szefowi przychodni medycznej?
– Niezmiennie uważam, że w mojej pracy są dwie ważne kwestie. Pierwsza to satysfakcja i zadowolenie moich pacjentów. Pewnie dlatego moje rozmowy z nimi w gabinecie lekarskim są tak długie i pewnie dlatego nazwano mnie kiedyś najsympatyczniejszym lekarzem rodzinnym, czyli takim przedwojennym (z kreskówki) Doktorem Ojboli. Druga to satysfakcja z własnej pracy. Dopóki chcę robić to, co robię, dopóty mam szansę robić to dobrze. Mam szansę i chcę to robić.
– Dziękując za interesującą rozmowę, tego właśnie życzę.
Rozmawiał Piotr Pankanin
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.