Powiat

Jak powstają doktory i inżyniery

Radek Skórczewski, 24 kwiecień 2025, 11:05
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Dziś na oddziale diagnostyki nieinwazyjnej (usg: serca, brzucha, naczyń, holtery, badanie wydolnościowe płuc, próby wysiłkowe serca etc.) nie ma żadnego lekarza. Natasza się rozchorowała i jest na zwolnieniu (a może poszła walczyć za niepodległość Donbasu?:), a Agnieszka jest po dyżurze i pojechała do domu.
Jak powstają doktory i inżyniery
Dziś na oddziale diagnostyki nieinwazyjnej (usg: serca, brzucha, naczyń, holtery, badanie wydolnościowe płuc, próby wysiłkowe serca etc.) nie ma żadnego lekarza. Natasza się rozchorowała i jest na zwolnieniu (a może poszła walczyć za niepodległość Donbasu?:), a Agnieszka jest po dyżurze i pojechała do domu. 
– Skorti (taką mam ksywę), możesz tam pójść i ogarnąć? 
Odrywam się od papierowej roboty i ruszam do ciemnicy ultrasonografii.
– Dziewczyny, przestawcie sprzęt pode mnie i lecimy z koksem.
Ponieważ z powodu dyskopatii szyjnej jestem funkcjonalnie leworęczny, kozetka i ultrasonograf muszą być ustawione zupełnie odwrotnie, gdyż większość kolegów wykonuje badania prawą ręką. Marudzą, ale przestawiają. Przed każdym badaniem inwazyjnym powinno się wykonać aktualne badanie serca, sprawdzić siłę jego skurczu, czyli tzw. frakcję wyrzutową serca, pracę zastawek, itp. Dlatego to takie ważne. 
 
Pacjent za pacjentem...
Wjeżdża kolejny. Sprawdzam po numerze w systemie (jakoś tak Niemcy mają dziwną tendencję do numerowania ludzi) Ibrahim coś tam, coś tam, ur. 1.stycznia 1937 roku. Wprowadzam dane przez klawiaturę kompa do pamięci ultrasonografu.
– You speak English? – pyta gość z łóżka. 
Odwracam się, a na łóżku leży gość trochę... straszy ode mnie. Tak 55, maks 60. wiosen...
– You speak English? – zapytał znowu.
Spoglądam w dane pacjenta w komputerze... Przed kilku laty miał operację wszczepienia bypassów w jednym z centrów kardiochirurgii. Zameldowany w Berlinie. Kopara mi opada, patrzę na siostrę, która go przywiozła. Naprawdę? Kręci tylko głową i wzrusza ramionami. 
 
– You speak English?
Wykonuję badanie, gość gruby, nawet po angielsku nie rozumie, że ma się obrócić… wpisuję wynik do systemu.
– Tchüß.
Następny... 1.1. 1937 - według dokumentów Ibrahim ma 88 lat, a wygląda na 55-60. Ibrahim nie wygląda na Niemca... osiągnął już dawno wiek emerytalny. Więc Ibrahim na pewno nie może pracować. Więc... całe jego utrzymanie (renta socjalna, ubezpieczenie zdrowotne, kasa chorych, mieszkanie w Berlinie) jest opłacane przez... niemieckich podatników. Czyli przeze mnie też.
 
Wiosną 2018 czy też 2017 lecę z Berlina na szkolenie do Monachium. Lot krótki, ale mimo to wziąłem sobie coś do czytania z literatury fachowej. Miejsce przy oknie puste, siedzę pośrodku, obok mnie sadowi się dość elegancka pani w wieku tak koło 60. W Airbusie 320 zawyły silniki, pilot puścił hamulce, samolot toczy się po lotnisku Schönefeld, przyspieszenie lekko wciska w fotel... Uuuppps... no, jesteśmy w powietrzu… „Mam nadzieję Jamie, że podłączyłeś wszystkie kabelki prawidłowo...” Zawsze mi się włącza taka myśl, jak tylko wchodzę na pokład jakiegoś airbusa… Kuzyn jest inżynierem lotniczym, pracował w Airbusie w Tuluzie... A jest... no... daltonistą...
Osiągamy wysokość przelotową, można odpiąć pasy. Sięgam po czasopismo kardiologiczne i próbuję coś przeczytać...
Pani obok zerka mi co chwila przez ramię w moje piśmidło.  
– A czy pan jest lekarzem? – Pyta nieśmiało.
– Tak – już przygotowuję się na serię pytań o zdrowie... Bo mój cholesterol, to... Bo tu mnie coś kłuje... Eh, samo życie. 
– A mogę o coś zapytać?
– Ależ oczywiście. Zaczyna się, pomyślałem.
– Bo wie pan, mój siostrzeniec studiuje medycynę i zastanawia się, gdzie może zrobić staż...
Oho, to ciekawe, może uda mi się wyłowić narybek do naszej kliniki. Zawszę wolę znaleźć kogoś samemu i go wysondować, czy nadaje się do teamu, niż liczyć na aktywność naszych kadr. Bo jak oni już kogoś znajdą, to zwykle ten ktoś nie ma pojęcia o medycynie. Zwykle, ponieważ studiował płatnie gdzieś w Rumunii czy na Ukrainie, albo został lekarzem gdzieś poza Europą i ledwo co szwargoce po niemiecku. Jak na razie, to sami szukamy młodych lekarzy. Funkcjonuje to bardzo dobrze. Nie bierzemy każdego pierwszego lepszego w swoje szeregi, jesteśmy dosyć hermetyczni..., kształcimy ich, co roku wypuszczamy co najmniej 1 kardiologa w świat. Hasło polska mafia kardiologów powoli rozszerza się w światku kariologicznym dedeeru. 
Ale do rzeczy. Jej siostrzeniec mieszka pod Berlinem. Więc pytam... zachwalam naszą klinikę, rozwija się dyskusja o poziomie kształcenia lekarzy. 
Od około 2 lat na rynku pojawiła się duża liczba młodych medyków, przede wszystkim z ogarniętej wojną domową Syrii. Pani zapisuje sobie moje nazwisko, daje maila, numer telefonu...
– A pan jest Polakiem? – dziwi się. 
– Tak, a czemu?
– Bo myślałam, że pan gdzieś z północnych Niemiec pochodzi... Po akcencie.
– Nie, ja z Bromberga, z Polski...
 
Rozmawiamy o problemie braku lekarzy w Niemczech, szczególnie na terenach wiejskich i peryferyjnych. Narzekam na jakość wykształcenia tych nowo przybyłych medyków, którzy pochodzą z Syrii, Libanu, Jemenu czy Iraku. Młodzi lekarze z terenów Lewantu są często niekompetentni, ledwo co mówią po niemiecku, ponadto czasami bardzo pogardliwie odnoszą się do pielęgniarek... Wspominam, że w wielu wypadkach wątpię w wykształcenie tych ludzi i prawdziwość ich dyplomów. Większość tych lekarzy ma urzędowo potwierdzone kwalifikacje przez urzędy niemieckie. Jeden z takich lekarzy z tamtych terenów nie był nawet w stanie mi nazwać kości kończyny dolnej...
Widać, że babka orientuje się w tym temacie. Kiwa głową. Pytam: 
– A co pani robi?
– A wie pan... – ścisza głos.
– Pracuję w takim urzędzie, co zajmuje się weryfikacją dokumentów w... (specjalnie nie podaję nazwy ważnego urzędu). Wiem o co chodzi. 
– Znam problem... No, uwierzytelniamy ich dokumenty.
– Ale to jak, przynoszą pani dokumenty po arabsku z tłumaczeniami i państwo wierzycie, że te wszystkie dokumenty pochodzące z Syrii, Egiptu, Libii czy Iraku są oryginalne i je urzędowo potwierdzacie? 
Jeszcze bardziej ścisza głos... niemal do szeptu. 
– A pan myśli, że ja nie wiem, iż duża część jest sfałszowana? I jak mamy to zweryfikować? Pojechać do Aleppo? Zadzwonić na uniwerek do Mosulu? Te tłumaczenia są robione przez tłumaczy przysięgłych i my musimy je zatwierdzić. Ja nie mam wyjścia. Tego jest masa. Jest po prostu nakaz z góry! Mamy uwierzytelniać! I co mam zrobić? 
– Ale przecież już Thilo Sarrazin w kilka lat temu w swojej książce o tym pisał i wy tego nie wiecie o tym procederze? – mówię. Zbladła. 
– Niech pan tak głośno nie wymmienia tego nazwiska! Bo nas posądzą o rasizm!... 
Kurczy się w sobie i nerwowo obraca głową, spoglądając, czy nikt z pasażerów nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Już lepiej o tym nie rozmawiajmy... 
W dalszej części lotu zająłem się moim czasopismem, a ona czytała „Der Spiegel”. 
 
Senator do spraw finansów miasta Berlina (taki ich radny) Thilo Sarrazin, polityk SPD, mając dostęp do wielu dokumentów, opisał patologię całej emigracji, w szczególności tej muzułmańskiej, która tworzy równoległe społeczeństwo, częsty brak jakiejkolwiek asymilacji, wykorzystywanie socjalu, rozkwit prostytucji i handlu narkotykami, przemoc w szkołach, wzrost przestępczości etc. Książka „Deutschland schafft sich ab” - „Niemcy same się wykończą” wywołała burzę w 2010 roku. Faceta nazywano rasistą, oszołomem, ksenofobem, przeciwnikiem rozwoju multikulturowego Niemiec itd., itp. Wyleciał z partii. Nie wątpię, iż wielu z tych ludzi, którzy przybyli do Niemiec po 2015 roku skończyło wyższe studia techniczne czy też medyczne, szczególnie dotyczy to chrześcijan, którzy tradycyjnie tworzą śmietankę inteligencji tych krajów. Ale ilość patologii i przekrętów jest ogromna. 
 
Wracając do Ibrahima i jego daty urodzenia. 1.1... Jest to typowe w Niemczech. Jeżeli spotykamy kogoś z datą urodzenia 1 stycznia i ma nazwisko hm..., nie niemieckie, to na 95% jest to jakiś emigrant, który pozbył się dokumentów (to widać często na nagraniach z łódek, jak szczęśliwi nowi Europejczycy wyrzucają do morza swoje dokumenty), który w urzędzie imigracyjnym podał takie, a nie inne dane i zostaje to uznane i uwierzytelnione przez niemieckich urzędników! 
 
Tam są jaja jak berety... W szpitalu w Pasiwaldzie na porannych omówieniach dyżurów zawsze przeglądaliśmy i omawialiśmy zdjęcia rentgenowskie pacjentów, którzy przewinęli się przez SOR w nocy. A niech młodzi adepci medycyny się uczą. 
Tego dnia jedno zdjęcie przykuło moją uwagę... ale nie jakimś szczególnie patologicznym wynikiem, tylko dość specyficznym, powiedzmy... arabskim nazwiskiem. 
– Halo, stop, – rzuciłem.
– Ten gościu był już tu u nas z jakiegoś innego powodu.
– Poszukaj w systemie – rzucam do Kamila, młodego lekarza z Polski na początku specki. Dziś on siedzi za kompem w sali odpraw. Miesza w tym kompie, jest w tym dobry... (póżniej go ukradnę na mój własny oddział).
– Jest! Masz rację, był u nas. Według danych systemu był na SORze przed 2 miesiącami.
– No dobra, wywołaj tego rentgena, porównamy z tym dzisiejszym.
Na multimedialnej tablicy pojawia się kolejne zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej w projekcji przednio tylnej.
– O kur…a! – Przez gardło Kamila wydobywa się charakterystyczny polski dźwięk...
Bo to ZUPEŁNIE inna klatka piersiowa. Po prostu... pod tym samym nazwiskiem jest inny gość. Patrzę na szefa. Peter robi dziwną minę, wzrusza ramionami i macha ręką...
– Kamil, dawaj następnego…
Nie moje małpy, nie mój cyrk.
Takich kwiatków znam wiele. Ale o tym kiedy indziej...
Kiedyś.Dziś na oddziale diagnostyki nieinwazyjnej (usg: serca, brzucha, naczyń, holtery, badanie wydolnościowe płuc, próby wysiłkowe serca etc.) nie ma żadnego lekarza. Natasza się rozchorowała i jest na zwolnieniu (a może poszła walczyć za niepodległość Donbasu?:), a Agnieszka jest po dyżurze i pojechała do domu. 
– Skorti (taką mam ksywę), możesz tam pójść i ogarnąć? 
Odrywam się od papierowej roboty i ruszam do ciemnicy ultrasonografii.
– Dziewczyny, przestawcie sprzęt pode mnie i lecimy z koksem.
Ponieważ z powodu dyskopatii szyjnej jestem funkcjonalnie leworęczny, kozetka i ultrasonograf muszą być ustawione zupełnie odwrotnie, gdyż większość kolegów wykonuje badania prawą ręką. Marudzą, ale przestawiają. Przed każdym badaniem inwazyjnym powinno się wykonać aktualne badanie serca, sprawdzić siłę jego skurczu, czyli tzw. frakcję wyrzutową serca, pracę zastawek, itp. Dlatego to takie ważne. 
 
Pacjent za pacjentem...
Wjeżdża kolejny. Sprawdzam po numerze w systemie (jakoś tak Niemcy mają dziwną tendencję do numerowania ludzi) Ibrahim coś tam, coś tam, ur. 1.stycznia 1937 roku. Wprowadzam dane przez klawiaturę kompa do pamięci ultrasonografu.
– You speak English? – pyta gość z łóżka. 
Odwracam się, a na łóżku leży gość trochę... straszy ode mnie. Tak 55, maks 60. wiosen...
– You speak English? – zapytał znowu.
Spoglądam w dane pacjenta w komputerze... Przed kilku laty miał operację wszczepienia bypassów w jednym z centrów kardiochirurgii. Zameldowany w Berlinie. Kopara mi opada, patrzę na siostrę, która go przywiozła. Naprawdę? Kręci tylko głową i wzrusza ramionami. 
 
– You speak English?
Wykonuję badanie, gość gruby, nawet po angielsku nie rozumie, że ma się obrócić… wpisuję wynik do systemu.
– Tchüß.
Następny... 1.1. 1937 - według dokumentów Ibrahim ma 88 lat, a wygląda na 55-60. Ibrahim nie wygląda na Niemca... osiągnął już dawno wiek emerytalny. Więc Ibrahim na pewno nie może pracować. Więc... całe jego utrzymanie (renta socjalna, ubezpieczenie zdrowotne, kasa chorych, mieszkanie w Berlinie) jest opłacane przez... niemieckich podatników. Czyli przeze mnie też.
 
Wiosną 2018 czy też 2017 lecę z Berlina na szkolenie do Monachium. Lot krótki, ale mimo to wziąłem sobie coś do czytania z literatury fachowej. Miejsce przy oknie puste, siedzę pośrodku, obok mnie sadowi się dość elegancka pani w wieku tak koło 60. W Airbusie 320 zawyły silniki, pilot puścił hamulce, samolot toczy się po lotnisku Schönefeld, przyspieszenie lekko wciska w fotel... Uuuppps... no, jesteśmy w powietrzu… „Mam nadzieję Jamie, że podłączyłeś wszystkie kabelki prawidłowo...” Zawsze mi się włącza taka myśl, jak tylko wchodzę na pokład jakiegoś airbusa… Kuzyn jest inżynierem lotniczym, pracował w Airbusie w Tuluzie... A jest... no... daltonistą...
Osiągamy wysokość przelotową, można odpiąć pasy. Sięgam po czasopismo kardiologiczne i próbuję coś przeczytać...
Pani obok zerka mi co chwila przez ramię w moje piśmidło.  
– A czy pan jest lekarzem? – Pyta nieśmiało.
– Tak – już przygotowuję się na serię pytań o zdrowie... Bo mój cholesterol, to... Bo tu mnie coś kłuje... Eh, samo życie. 
– A mogę o coś zapytać?
– Ależ oczywiście. Zaczyna się, pomyślałem.
– Bo wie pan, mój siostrzeniec studiuje medycynę i zastanawia się, gdzie może zrobić staż...
Oho, to ciekawe, może uda mi się wyłowić narybek do naszej kliniki. Zawszę wolę znaleźć kogoś samemu i go wysondować, czy nadaje się do teamu, niż liczyć na aktywność naszych kadr. Bo jak oni już kogoś znajdą, to zwykle ten ktoś nie ma pojęcia o medycynie. Zwykle, ponieważ studiował płatnie gdzieś w Rumunii czy na Ukrainie, albo został lekarzem gdzieś poza Europą i ledwo co szwargoce po niemiecku. Jak na razie, to sami szukamy młodych lekarzy. Funkcjonuje to bardzo dobrze. Nie bierzemy każdego pierwszego lepszego w swoje szeregi, jesteśmy dosyć hermetyczni..., kształcimy ich, co roku wypuszczamy co najmniej 1 kardiologa w świat. Hasło polska mafia kardiologów powoli rozszerza się w światku kariologicznym dedeeru. 
Ale do rzeczy. Jej siostrzeniec mieszka pod Berlinem. Więc pytam... zachwalam naszą klinikę, rozwija się dyskusja o poziomie kształcenia lekarzy. 
Od około 2 lat na rynku pojawiła się duża liczba młodych medyków, przede wszystkim z ogarniętej wojną domową Syrii. Pani zapisuje sobie moje nazwisko, daje maila, numer telefonu...
– A pan jest Polakiem? – dziwi się. 
– Tak, a czemu?
– Bo myślałam, że pan gdzieś z północnych Niemiec pochodzi... Po akcencie.
– Nie, ja z Bromberga, z Polski...
 
Rozmawiamy o problemie braku lekarzy w Niemczech, szczególnie na terenach wiejskich i peryferyjnych. Narzekam na jakość wykształcenia tych nowo przybyłych medyków, którzy pochodzą z Syrii, Libanu, Jemenu czy Iraku. Młodzi lekarze z terenów Lewantu są często niekompetentni, ledwo co mówią po niemiecku, ponadto czasami bardzo pogardliwie odnoszą się do pielęgniarek... Wspominam, że w wielu wypadkach wątpię w wykształcenie tych ludzi i prawdziwość ich dyplomów. Większość tych lekarzy ma urzędowo potwierdzone kwalifikacje przez urzędy niemieckie. Jeden z takich lekarzy z tamtych terenów nie był nawet w stanie mi nazwać kości kończyny dolnej...
Widać, że babka orientuje się w tym temacie. Kiwa głową. Pytam: 
– A co pani robi?
– A wie pan... – ścisza głos.
– Pracuję w takim urzędzie, co zajmuje się weryfikacją dokumentów w... (specjalnie nie podaję nazwy ważnego urzędu). Wiem o co chodzi. 
– Znam problem... No, uwierzytelniamy ich dokumenty.
– Ale to jak, przynoszą pani dokumenty po arabsku z tłumaczeniami i państwo wierzycie, że te wszystkie dokumenty pochodzące z Syrii, Egiptu, Libii czy Iraku są oryginalne i je urzędowo potwierdzacie? 
Jeszcze bardziej ścisza głos... niemal do szeptu. 
– A pan myśli, że ja nie wiem, iż duża część jest sfałszowana? I jak mamy to zweryfikować? Pojechać do Aleppo? Zadzwonić na uniwerek do Mosulu? Te tłumaczenia są robione przez tłumaczy przysięgłych i my musimy je zatwierdzić. Ja nie mam wyjścia. Tego jest masa. Jest po prostu nakaz z góry! Mamy uwierzytelniać! I co mam zrobić? 
– Ale przecież już Thilo Sarrazin w kilka lat temu w swojej książce o tym pisał i wy tego nie wiecie o tym procederze? – mówię. Zbladła. 
– Niech pan tak głośno nie wymmienia tego nazwiska! Bo nas posądzą o rasizm!... 
Kurczy się w sobie i nerwowo obraca głową, spoglądając, czy nikt z pasażerów nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Już lepiej o tym nie rozmawiajmy... 
W dalszej części lotu zająłem się moim czasopismem, a ona czytała „Der Spiegel”. 
 
Senator do spraw finansów miasta Berlina (taki ich radny) Thilo Sarrazin, polityk SPD, mając dostęp do wielu dokumentów, opisał patologię całej emigracji, w szczególności tej muzułmańskiej, która tworzy równoległe społeczeństwo, częsty brak jakiejkolwiek asymilacji, wykorzystywanie socjalu, rozkwit prostytucji i handlu narkotykami, przemoc w szkołach, wzrost przestępczości etc. Książka „Deutschland schafft sich ab” - „Niemcy same się wykończą” wywołała burzę w 2010 roku. Faceta nazywano rasistą, oszołomem, ksenofobem, przeciwnikiem rozwoju multikulturowego Niemiec itd., itp. Wyleciał z partii. Nie wątpię, iż wielu z tych ludzi, którzy przybyli do Niemiec po 2015 roku skończyło wyższe studia techniczne czy też medyczne, szczególnie dotyczy to chrześcijan, którzy tradycyjnie tworzą śmietankę inteligencji tych krajów. Ale ilość patologii i przekrętów jest ogromna. 
 
Wracając do Ibrahima i jego daty urodzenia. 1.1... Jest to typowe w Niemczech. Jeżeli spotykamy kogoś z datą urodzenia 1 stycznia i ma nazwisko hm..., nie niemieckie, to na 95% jest to jakiś emigrant, który pozbył się dokumentów (to widać często na nagraniach z łódek, jak szczęśliwi nowi Europejczycy wyrzucają do morza swoje dokumenty), który w urzędzie imigracyjnym podał takie, a nie inne dane i zostaje to uznane i uwierzytelnione przez niemieckich urzędników! 
 
Tam są jaja jak berety... W szpitalu w Pasiwaldzie na porannych omówieniach dyżurów zawsze przeglądaliśmy i omawialiśmy zdjęcia rentgenowskie pacjentów, którzy przewinęli się przez SOR w nocy. A niech młodzi adepci medycyny się uczą. 
Tego dnia jedno zdjęcie przykuło moją uwagę... ale nie jakimś szczególnie patologicznym wynikiem, tylko dość specyficznym, powiedzmy... arabskim nazwiskiem. 
– Halo, stop, – rzuciłem.
– Ten gościu był już tu u nas z jakiegoś innego powodu.
– Poszukaj w systemie – rzucam do Kamila, młodego lekarza z Polski na początku specki. Dziś on siedzi za kompem w sali odpraw. Miesza w tym kompie, jest w tym dobry... (póżniej go ukradnę na mój własny oddział).
– Jest! Masz rację, był u nas. Według danych systemu był na SORze przed 2 miesiącami.
– No dobra, wywołaj tego rentgena, porównamy z tym dzisiejszym.
Na multimedialnej tablicy pojawia się kolejne zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej w projekcji przednio tylnej.
– O kur…a! – Przez gardło Kamila wydobywa się charakterystyczny polski dźwięk...
Bo to ZUPEŁNIE inna klatka piersiowa. Po prostu... pod tym samym nazwiskiem jest inny gość. Patrzę na szefa. Peter robi dziwną minę, wzrusza ramionami i macha ręką...
– Kamil, dawaj następnego…
Nie moje małpy, nie mój cyrk.
Takich kwiatków znam wiele. Ale o tym kiedy indziej...
Kiedyś.– Skorti (taką mam ksywę), możesz tam pójść i ogarnąć? 
Odrywam się od papierowej roboty i ruszam do ciemnicy ultrasonografii.
– Dziewczyny, przestawcie sprzęt pode mnie i lecimy z koksem.
Ponieważ z powodu dyskopatii szyjnej jestem funkcjonalnie leworęczny, kozetka i ultrasonograf muszą być ustawione zupełnie odwrotnie, gdyż większość kolegów wykonuje badania prawą ręką. Marudzą, ale przestawiają. Przed każdym badaniem inwazyjnym powinno się wykonać aktualne badanie serca, sprawdzić siłę jego skurczu, czyli tzw. frakcję wyrzutową serca, pracę zastawek, itp. Dlatego to takie ważne. 
 
Pacjent za pacjentem...
Wjeżdża kolejny. Sprawdzam po numerze w systemie (jakoś tak Niemcy mają dziwną tendencję do numerowania ludzi) Ibrahim coś tam, coś tam, ur. 1.stycznia 1937 roku. Wprowadzam dane przez klawiaturę kompa do pamięci ultrasonografu.
– You speak English? – pyta gość z łóżka. 
Odwracam się, a na łóżku leży gość trochę... straszy ode mnie. Tak 55, maks 60. wiosen...
– You speak English? – zapytał znowu.
Spoglądam w dane pacjenta w komputerze... Przed kilku laty miał operację wszczepienia bypassów w jednym z centrów kardiochirurgii. Zameldowany w Berlinie. Kopara mi opada, patrzę na siostrę, która go przywiozła. Naprawdę? Kręci tylko głową i wzrusza ramionami. 
 
– You speak English?
Wykonuję badanie, gość gruby, nawet po angielsku nie rozumie, że ma się obrócić… wpisuję wynik do systemu.
– Tchüß.
Następny... 1.1. 1937 - według dokumentów Ibrahim ma 88 lat, a wygląda na 55-60. Ibrahim nie wygląda na Niemca... osiągnął już dawno wiek emerytalny. Więc Ibrahim na pewno nie może pracować. Więc... całe jego utrzymanie (renta socjalna, ubezpieczenie zdrowotne, kasa chorych, mieszkanie w Berlinie) jest opłacane przez... niemieckich podatników. Czyli przeze mnie też.
 
Wiosną 2018 czy też 2017 lecę z Berlina na szkolenie do Monachium. Lot krótki, ale mimo to wziąłem sobie coś do czytania z literatury fachowej. Miejsce przy oknie puste, siedzę pośrodku, obok mnie sadowi się dość elegancka pani w wieku tak koło 60. W Airbusie 320 zawyły silniki, pilot puścił hamulce, samolot toczy się po lotnisku Schönefeld, przyspieszenie lekko wciska w fotel... Uuuppps... no, jesteśmy w powietrzu… „Mam nadzieję Jamie, że podłączyłeś wszystkie kabelki prawidłowo...” Zawsze mi się włącza taka myśl, jak tylko wchodzę na pokład jakiegoś airbusa… Kuzyn jest inżynierem lotniczym, pracował w Airbusie w Tuluzie... A jest... no... daltonistą...
Osiągamy wysokość przelotową, można odpiąć pasy. Sięgam po czasopismo kardiologiczne i próbuję coś przeczytać...
Pani obok zerka mi co chwila przez ramię w moje piśmidło.  
– A czy pan jest lekarzem? – Pyta nieśmiało.
– Tak – już przygotowuję się na serię pytań o zdrowie... Bo mój cholesterol, to... Bo tu mnie coś kłuje... Eh, samo życie. 
– A mogę o coś zapytać?
– Ależ oczywiście. Zaczyna się, pomyślałem.
– Bo wie pan, mój siostrzeniec studiuje medycynę i zastanawia się, gdzie może zrobić staż...
Oho, to ciekawe, może uda mi się wyłowić narybek do naszej kliniki. Zawszę wolę znaleźć kogoś samemu i go wysondować, czy nadaje się do teamu, niż liczyć na aktywność naszych kadr. Bo jak oni już kogoś znajdą, to zwykle ten ktoś nie ma pojęcia o medycynie. Zwykle, ponieważ studiował płatnie gdzieś w Rumunii czy na Ukrainie, albo został lekarzem gdzieś poza Europą i ledwo co szwargoce po niemiecku. Jak na razie, to sami szukamy młodych lekarzy. Funkcjonuje to bardzo dobrze. Nie bierzemy każdego pierwszego lepszego w swoje szeregi, jesteśmy dosyć hermetyczni..., kształcimy ich, co roku wypuszczamy co najmniej 1 kardiologa w świat. Hasło polska mafia kardiologów powoli rozszerza się w światku kariologicznym dedeeru. 
Ale do rzeczy. Jej siostrzeniec mieszka pod Berlinem. Więc pytam... zachwalam naszą klinikę, rozwija się dyskusja o poziomie kształcenia lekarzy. 
Od około 2 lat na rynku pojawiła się duża liczba młodych medyków, przede wszystkim z ogarniętej wojną domową Syrii. Pani zapisuje sobie moje nazwisko, daje maila, numer telefonu...
– A pan jest Polakiem? – dziwi się. 
– Tak, a czemu?
– Bo myślałam, że pan gdzieś z północnych Niemiec pochodzi... Po akcencie.
– Nie, ja z Bromberga, z Polski...
 
Rozmawiamy o problemie braku lekarzy w Niemczech, szczególnie na terenach wiejskich i peryferyjnych. Narzekam na jakość wykształcenia tych nowo przybyłych medyków, którzy pochodzą z Syrii, Libanu, Jemenu czy Iraku. Młodzi lekarze z terenów Lewantu są często niekompetentni, ledwo co mówią po niemiecku, ponadto czasami bardzo pogardliwie odnoszą się do pielęgniarek... Wspominam, że w wielu wypadkach wątpię w wykształcenie tych ludzi i prawdziwość ich dyplomów. Większość tych lekarzy ma urzędowo potwierdzone kwalifikacje przez urzędy niemieckie. Jeden z takich lekarzy z tamtych terenów nie był nawet w stanie mi nazwać kości kończyny dolnej...
Widać, że babka orientuje się w tym temacie. Kiwa głową. Pytam: 
– A co pani robi?
– A wie pan... – ścisza głos.
– Pracuję w takim urzędzie, co zajmuje się weryfikacją dokumentów w... (specjalnie nie podaję nazwy ważnego urzędu). Wiem o co chodzi. 
– Znam problem... No, uwierzytelniamy ich dokumenty.
– Ale to jak, przynoszą pani dokumenty po arabsku z tłumaczeniami i państwo wierzycie, że te wszystkie dokumenty pochodzące z Syrii, Egiptu, Libii czy Iraku są oryginalne i je urzędowo potwierdzacie? 
Jeszcze bardziej ścisza głos... niemal do szeptu. 
– A pan myśli, że ja nie wiem, iż duża część jest sfałszowana? I jak mamy to zweryfikować? Pojechać do Aleppo? Zadzwonić na uniwerek do Mosulu? Te tłumaczenia są robione przez tłumaczy przysięgłych i my musimy je zatwierdzić. Ja nie mam wyjścia. Tego jest masa. Jest po prostu nakaz z góry! Mamy uwierzytelniać! I co mam zrobić? 
– Ale przecież już Thilo Sarrazin w kilka lat temu w swojej książce o tym pisał i wy tego nie wiecie o tym procederze? – mówię. Zbladła. 
– Niech pan tak głośno nie wymmienia tego nazwiska! Bo nas posądzą o rasizm!... 
Kurczy się w sobie i nerwowo obraca głową, spoglądając, czy nikt z pasażerów nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Już lepiej o tym nie rozmawiajmy... 
W dalszej części lotu zająłem się moim czasopismem, a ona czytała „Der Spiegel”. 
 
Senator do spraw finansów miasta Berlina (taki ich radny) Thilo Sarrazin, polityk SPD, mając dostęp do wielu dokumentów, opisał patologię całej emigracji, w szczególności tej muzułmańskiej, która tworzy równoległe społeczeństwo, częsty brak jakiejkolwiek asymilacji, wykorzystywanie socjalu, rozkwit prostytucji i handlu narkotykami, przemoc w szkołach, wzrost przestępczości etc. Książka „Deutschland schafft sich ab” - „Niemcy same się wykończą” wywołała burzę w 2010 roku. Faceta nazywano rasistą, oszołomem, ksenofobem, przeciwnikiem rozwoju multikulturowego Niemiec itd., itp. Wyleciał z partii. Nie wątpię, iż wielu z tych ludzi, którzy przybyli do Niemiec po 2015 roku skończyło wyższe studia techniczne czy też medyczne, szczególnie dotyczy to chrześcijan, którzy tradycyjnie tworzą śmietankę inteligencji tych krajów. Ale ilość patologii i przekrętów jest ogromna. 
 
Wracając do Ibrahima i jego daty urodzenia. 1.1... Jest to typowe w Niemczech. Jeżeli spotykamy kogoś z datą urodzenia 1 stycznia i ma nazwisko hm..., nie niemieckie, to na 95% jest to jakiś emigrant, który pozbył się dokumentów (to widać często na nagraniach z łódek, jak szczęśliwi nowi Europejczycy wyrzucają do morza swoje dokumenty), który w urzędzie imigracyjnym podał takie, a nie inne dane i zostaje to uznane i uwierzytelnione przez niemieckich urzędników! 
 
Tam są jaja jak berety... W szpitalu w Pasiwaldzie na porannych omówieniach dyżurów zawsze przeglądaliśmy i omawialiśmy zdjęcia rentgenowskie pacjentów, którzy przewinęli się przez SOR w nocy. A niech młodzi adepci medycyny się uczą. 
Tego dnia jedno zdjęcie przykuło moją uwagę... ale nie jakimś szczególnie patologicznym wynikiem, tylko dość specyficznym, powiedzmy... arabskim nazwiskiem. 
– Halo, stop, – rzuciłem.
– Ten gościu był już tu u nas z jakiegoś innego powodu.
– Poszukaj w systemie – rzucam do Kamila, młodego lekarza z Polski na początku specki. Dziś on siedzi za kompem w sali odpraw. Miesza w tym kompie, jest w tym dobry... (póżniej go ukradnę na mój własny oddział).
– Jest! Masz rację, był u nas. Według danych systemu był na SORze przed 2 miesiącami.
– No dobra, wywołaj tego rentgena, porównamy z tym dzisiejszym.
Na multimedialnej tablicy pojawia się kolejne zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej w projekcji przednio tylnej.
– O kur…a! – Przez gardło Kamila wydobywa się charakterystyczny polski dźwięk...
Bo to ZUPEŁNIE inna klatka piersiowa. Po prostu... pod tym samym nazwiskiem jest inny gość. Patrzę na szefa. Peter robi dziwną minę, wzrusza ramionami i macha ręką...
– Kamil, dawaj następnego…
Nie moje małpy, nie mój cyrk.
Takich kwiatków znam wiele. Ale o tym kiedy indziej...
Kiedyś.
 
 
Radek Skórczewski 
Kardiolog/internista Ordynator Kliniki Chorób Wewnętrznych i Kardiologii 
w pewnym szpitalu na zachodnim brzegu Odry. Krajan W dużej części Polak, 
po części też…

 

Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
– Kilka tygodni temu pisaliście o apelu samorządowców w sprawie...
Najwyżej oceniane
Pomysł zrodził się w naszej redakcji. Utrwalony został na mocno...
Rolnicy z całej Polski, także z terenu powiatu sępoleńskiego,...
Dwa ostatnie dni ubiegłego tygodnia kilkudziesięciu urzędników z...