Wybory samorządowe za pasem. Jeszcze 37 dni i dowiemy się, kto tym razem obejmie dobrze płatne i mało odpowiedzialne stanowiska w poszczególnych urzędach. Walka dopiero rozgorzeje, chociaż w zasadzie każde ugrupowanie wyborcze, od których wcale nie kipi, jest w stanie przewidzieć swoje szanse. Oczywiście mowa o kandydatach rozumnych, bo, jak wiadomo, w szranki październikowej rywalizacji po raz kolejny staje lokalna egzotyka. Selekcja jednak, jak zawsze, nie powinna być trudna. Tym bardziej że najbliższe wybory unoszą szlaban do pięcioletniej kadencji, w związku z czym odpowiedzialność wyborców powinna zwyżkować, a przypadkowa gawiedź zestarzeć się o pół dekady.
Najprostszy podział wśród wyłaniających się z wolna szeregów kandydatów przebiega wzdłuż linii dzielącej tych, co to właśnie u władzy, od tych, którzy zamierzają ich zastąpić. Powody są różne. Różne bywają też techniki rywalizacji. Dobrze, gdy reguły wyznacza wyłącznie ordynacja wyborcza. Niestety, jak to w życiu bywa, w finałowym meczu o stołki nie wszyscy walczą fair. Nie walczą, bo nie muszą? Muszą, ale skoro często przykład idzie z góry – dajmy na to z warszawki lub krakówka – to dlaczego w „powiatówce” nie zagrać na wyższym, czyli niższym poziomie. Tak już było, tak pewnie będzie i teraz. Coś na ten temat możemy powiedzieć od kilku tygodni. A było to tak…
Któregoś dnia pod redakcyjne drzwi podłożono papiery, których treść nas nie zdziwiła. Przystanęliśmy jednak, dumając nad sposobem ich ujawnienia. Mając za sobą liczne doświadczenia, a i we wspomnienia wcale nie ubodzy, rychło doszliśmy do przekonania, że to nic nowego, że ważne kwity urzędowe z sępoleńskiego gmaszyska już nam podsyłano. Teraz jednak nie chodzi o jakąś kobitkę, która rzuciła urok na łasego na babskość urzędnika, czy przywódcę parteru wzdychającego do dzietnej damulki, lecz o przypomnienie, a w zasadzie podpowiedzenie, jak rozpoczęta kampania może przebiegać. O co chodzi? Spokojnie, najpierw o uwerturze, którą zagrano na bardzo wysokich tonach. Kto w tej orkiestrze grał, na jakich, i przez kogo strojonych instrumentach? Otóż, jak wszyscy świetnie wiemy, wirtuozów w naszym politycznym półświatku zdecydowanie brak, więc za trąby i inne rozstrojone do granic sprzęcisko chwycili dyletanci. Jaki efekt? Jakie brzmienie? Dysonans z kakofonią – delikatnie rzecz ujmując. Bo tak już jest, że trąbę nie wystarczy mieć, trzeba umieć na niej grać. Trzeba to czynić na tyle delikatnie i wprawnie, żeby odbiorca, zwany za chwilę wyborcą, coś z tego zrozumiał, a nawet swe wnętrze wrażliwe ukoił, o bisach nie wspominając. Tymczasem do uwertury poprzedzającej wielkie zbiorowe granie, wykorzystano partyturę ułożoną w zaciszu urzędniczego gabinetu, w którym, jak w każdym innym, prywata ściera się z poważnymi problemami powiatu i naszych gmin. Za nimi, za sposobami ich rozwiązań stają wybrani przez nas ludzie, a bywa że i ludziska. Oni chcą tam być usilnie, bo to niezła i łatwa kasa, eksponowane stanowiska, splendor, przyjemne w odbiorze czapkowanie, jakieś dożynki, wysokie sceny koncertów gasnących gwiazd, przemarsze, msze, inauguracje rozmaitych igrzysk, szafowanie dobrym imieniem świętych itd. Oni też, ci najważniejsi, wyznaczają, kto ma wokół nich krążyć, chwalić, podrzucać, a nawet w malutkich telewizorkach za publiczne pieniądze pokazywać. Tak oto powstają kręgi władzy, które swą aktywność nasilają zawsze, gdy wybory za pasem.
Ładnych kilka tygodni temu w powiatowych Facebookach zawrzało, a gdzieniegdzie nawet poważnie zatrzepotało. Wystarczyło kilkadziesiąt minut, żeby od Górowatek po Wałdówko, od Zamartego po Mierucin wyborcy uświadomili sobie, czym także zajmuje się niektóra władza. Na profil urzędniczki Basieńki ze starostwa trafiają dwa zdjęcia. Na jednym w oddali widać bardzo ważną osobę z kruzlowatą czupryną. Na drugim, ta sama postać leży w łóżku, nie na wznak, za to przyciśnięta pikantnie kobiecym gołym udem. Nie jest to bynajmniej para, która ślubowała sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Absolutnie nie. To tacy chwilowi kochankowie, których rozłączy to samo, co ich złączyło. Tymczasem szybko rozchodząca się wieść trafiła do naszej redakcji. Z identyfikacją, podobnie jak reszta Facebooka, nie mieliśmy problemów. W poszukiwaniu domysłów, zerknęliśmy w kalendarz. O kurczę, przed nami kolejne wybory. Oj, będzie się działo.
Na temat obyczajności niektórych urzędników starostwa, i nie tylko, dyskutuje się od dawna. Tak sobie w tych przestronnych i pięknie ciepłych gabinetach wymyślono, że dobrze czasami poszaleć na dalekich wypadach pod kryptonimem, dajmy na to, „szkolenie” albo wciskając ciemnemu ludowi jakieś inne, nieprzemyślane dyrdymały. Szkolili się w Rynie, Fojutowie, w Juracie nad pięknym, choć wcale nie modrym Bałtykiem, a nawet w czeskiej stolicy trącającej Szwejkiem, czy jak ostatnio, aż we Wiedniu kraszonym Dunajem, mimo wszystko pięknym i modrym. Słyszymy, że nie jest tak, iżby koedukację na ten czas najwyższe czynniki władzy powiatowej czy gminnej w Sępólnie wstrzymywały. Podobno tylko na listach meldunkowych wszystko jest w porządku, a po niechybnym zmęczeniu w efekcie zawrotnego tempa „szkolenia”, piętra, ale i pokoje, po kolei się mylą.
Ta panienka urzędniczka, co to błyskotką chciała być Facebooka, i ten ważny pan też pewnie coś tam pomylili. Ona zapewne zawody, on zaś stanowiska. I swoje, i jej, tej którą chciał mieć pod ręką i wcale nie dlatego, bo jest w pracy samorządowej niezastąpiona. Wszystko było fajnie, atmosfera sielsko-anielska, aż do spadającej kartki kalendarza, która szeleszcząc przypomniała o kolejnej rundzie walki o byt. Bo tak już jest z tą naszą władzą, że jak raz posmakuje… to na „szkolenia” zawsze gotowa pędzić.
Wybory samorządowe rządzą się swoimi prawami. Na kilkudziesięciu, a nawet kilkuset, kandydatów w kolejce po comiesięczną nagrodę podatników przez całe pięć lat, będzie mogło ustawiać się kilkunastu wybrańców i ci najważniejsi – wójt, burmistrz, starosta, ich najbliżsi współpracownicy oraz rzesze często namaszczonych przez nich urzędników. Walka jednych o przetrwanie, innych o ich wyparcie trwa na dobre.
Od dłuższego czasu dochodzą do nas wieści o montowaniu ekip w miejscach paskudnie szczelnych, gdzie para zostanie skroplona, zanim się ulotni. Z nieznacznych przecieków, z sączących się skroplin, słyszymy opowieści ze snów o potędze ekipy spod sztandaru Prawa i Sprawiedliwości, konstruowanej przez kompletnie skrytego, a przez to zapomnianego rolnika i pszczelarza Marka Witkowskiego, odzianego do niedawna na niemrawych protestach
w odblaskową kamizelkę.
Jak zawsze mocną drużynę formuje Polskie Stronnictwo Ludowe. – Ludowców się nie da złamać, ludowców się nie da zastraszyć, ani przekupić – krzyczał niedawno pewien „cycuś”. Da się ich jednak przycisnąć gołym udem.
Podobno jeszcze nie teraz sztandary będzie chciała wyprowadzić Platforma Obywatelska, której czołówka oblegająca ważne stanowiska w okolicznych urzędach, instytucjach i spółkach czuje się coraz bardziej niekomfortowo. Jej sprzymierzeńcy, ale też zakamuflowane ramiona innych partyjek pod niewinnie brzmiącymi nazwami, będą łączyć siły w ostatecznym rozrachunku. Kto wygra? Podobno najlepsi, ale najwięcej zależy od tych, którzy, stając przed urnami, oddadzą głos poparty zdrowym rozsądkiem.
Właśnie z tym rozsądkiem władzy nie zawsze po drodze. I tutaj warto wspomnieć o dokumentach, jakie niewątpliwie z kampanią wyborczą trafiły w nasze objęcia. Są to kopie dwóch rachunków, z których jasno wynika totalne rozpasanie, do jakiego dochodzi w gmachu Starostwa Powiatowego w Sępólnie. Oba kwity, mające niewątpliwie uderzyć w byłego starostę i wicestarostę Henryka Pawlinę, dotyczą prywatnej usługi wykonanej na rzecz - uwaga… Starostwa Powiatowego w Sępólnie przez jego geodetę mgr inż. Ewę Zygmunt. W sumie 29 grudnia 2011 roku z kasy starostwa wyprowadzono 10 400 zł. W opisie rachunku za 8400 zł czytamy, że dotyczy on „podziału działek w Sypniewie stanowiących własność Powiatu Sępoleńskiego, przeznaczonych do sprzedaży oraz wykonanie dokumentów przewłaszczeniowych”. Drugi, na kwotą 2000 zł dotyczy przeprowadzania czynności geodezyjnych na kilku działkach w Więcborku. Pytanie podstawowe brzmi: Jakim prawem i tak najlepiej opłacany urzędnik wyprowadza dodatkową kasę? Z kim się dzielił? Ze starostą czy z działającą z jego upoważnienia koleżanką inspektor? Jednak w obliczu przedwyborczej traumy, jaką najwidoczniej przeżywa obecna władza, ciśnie się pytanie najważniejsze: Dlaczego dopiero teraz, tak szpecące powiat sępoleński dokumenty, rozjaśnia światło dzienne? Najwyraźniej rzecz w tym, żeby ci dzisiejsi zablokowali drogę konkurentom jutrzejszym, albo tym, co już byli i chcą być od nowa. A co ze skrywaną przez tak wiele lat wiedzą na temat przekrętów? Dobrze by było, żeby padła odpowiedź z ust aktualnie rządzących. Domagajcie się jej, prowadzone na pasku naszej władzy telewizorki i mikrofonki. Że co? Że za takie sensacje nie zapłacą? Zwołajcie powiatowe gawędzenie, pokręćcie korbkami bardziej energicznie i zobaczycie, że zapłacą, jak nie kasą, to własnymi karierami. Niech to będzie wasz sukces, nam tego nie trzeba.
Nie jest tajemnicą, że zarówno starostwo powiatowe, jak i gminy Sępólno oraz Więcbork płacą jednej z, jak to się sama czysto po polsku zowie, tiwi. Płacą też i drugiej, aczkolwiek w bardziej zakamuflowany sposób. Ta druga, by nie wpaść w kanał, trzyma się legitymacji Platformy Obywatelskiej. Tak już było, o czym lokalne resortowe dzieci świetnie wiedzą. Po co kombinować od nowa, skoro sprawdzone scenariusze utrwalili w pamięci ich dziadkowie, ojcowie, babcie i mamusie, których z walki o wolną Polskę nikt nie zna? Kto zna milicjanta, esbeka, zmanierowanego urzędasa, rozpitego sekretarza, rzeźnika roznoszącego wałówki miejscowym elitom, rolnika pędzącego wyglancowaną trzodę na partyjny spicz? Można śmiało powiedzieć - znają ich wszyscy z niekoniecznie lekko zsiwiałą skronią. Który z nich prawdziwie przysłużył się losom Ojczyzny, ścieląc drogę do Jej wolności? Nikt albo prawie nikt. Tak jest i teraz. Wobec tego, czyż nie lepiej podlizywać się władzy za określoną kasę, torując jej drogę do korzyści płynących z kolejnej kadencji? Słyszymy i widzimy, że dla niektórych lepiej, bo korzyści bywają podzielne. Tak już jest, że każda władza, a zwłaszcza ta z ludzkiego nadania, to spore, czasami niezmierzone profity. A czyż samo rządzenie nie rajcuje? Widzimy to na co dzień.
Ta smutna konstatacja wcale nie musi burzyć przedwyborczych nastrojów, czy atmosfery kampanijnej rywalizacji. Losy Polski gminnej i powiatowej w naszych rękach. Nie wybierajmy źle, czyli wyłącznie przez pryzmat strażackich mundurków, koniczynek wpiętych w gajery mieszczuchów, piłkarskich uniformów skrywających obwisłe brzuszyska, ukwieconych kobitek z wiejskich świetlic, urzędników pałętających się z lubością po miododajnych stowarzyszeniach i organizacjach. Wybierzmy ludzi nowych, bez przeszłości ściemniającej ich lica. Dajmy dalszą przepustkę tym, którzy władzę sprawują z obywatelskim poszanowaniem, z dala od kolesiostwa i sitw, burzących, póki co, wątły dorobek Polski samorządowej. Urzędnikom zaś wskażmy najprostszą drogę do ich prawdziwej roboty.