Felieton Radka Skórczewskiego

Ucieczka z Berlina

Radek Skórczewski, 20 listopad 2025, 11:01
Średnia: 0.0 (0 głosów)
Dźwięk pagera wyrywa mnie ze snu. Niebieskie światełko miga, przebijając się przez ciemność dyżurki, a urządzenie hałasuje wściekle, podskakując na stoliku. Patrzę na zegarek... jest koło trzeciej. Cholera. Położyłem się tak po pierwszej... niewiele... dwie godziny snu... Patrzę na wyświetlacz. Utrata przytomności. Damitzow...
Ucieczka z Berlina
Gdzie cholera leży Damitzow? Pewno jakieś zadupie. Znam całe pogranicze brandenbursko-meklemburskie, ale tam jeszcze nie byłem. Pewno jak wrócimy, to będzie już świtało. Nie zasnę już. Nici ze snu. Znowu wrócę totalnie spieprzony do domu po dyżurze. No dobra... Wyskakuję z wyrka, wciągam pomarańczowe spodnie, chwila zastanowienia... Które buty ubrać? Decyduję się na moje wygodne szpitalne oasics. To zwykły wyjazd, szansa, że będę się taplał w błocie, chodził po rumowisku czy wyciągał gości z roztrzaskanych aut, jest nikła, więc nie muszę ubierać wzmacnianych, ciężkich butów ochronnych, typowych dla służb ratunkowych. Wolę, żeby było wygodnie, tym bardziej jeżeli trzeba będzie klękać przy reanimacji. Wsiadam do karetki. 
– A gdzie jest k… to Damitzow? – Pyta mnie kierowca.
 – A cholera wie – rzucam w odpowiedzi. Wbijamy nazwę w nawigację. Jest trzecia w nocy, więc nie włączamy syreny. Po co budzić biednych ludzi. Tylko niebieskie światła przebijają się przez mrok brandenburskiej nocy. Nawigacja pokazuje do celu 35 minut. Próbuję odsunąć fotel do tyłu i odchylić go, aby się jeszcze trochę zdrzemnąć. Zapominam, że za fotelami zabudowano szafkę z dodatkowym wyposażeniem i nie mogę go ani odchylić, ani odsunąć do tyłu. Cholera... mruczę po polsku pod nosem. Nici z drzemki. Patrzę na mapę. To zadupie leży koło Tantow, takiej dużej wiochy na linii kolejowej Szczecin - Berlin. Aż dziwne, że jeszcze tam nie byłem. Czerwony trójkącik kieruje nas uparcie do celu. Mgła się rozrzedza. Przejeżdżamy przez Tantow, podskakujemy na torach i kierujemy się dalej na północ. Czerwony trójkącik każe nam zjechać z dobrego asfaltu na kocie łby. Podskakujemy pośród szpaleru starych drzew. Mgła znowu gęstnieje. Koledzy z zespołu ratownictwa medycznego przybyli przed nami i świadomie zostawili włączone niebieskie migacze na karetce, wskazując nam drogę. Dojeżdżamy, wyskakuję... wbiegając po schodach, słyszę już regularny świst założonego automatycznego robota reanimacyjnego LUCASA. Jakaś zaspana osoba w różowym szlafroku wskazuje nam ręką mieszkanie. Wpadamy przez otwarte drzwi.
– Cześć Skorti – chłopaki z Meklemburgii mnie poznają, przyjechali z drugiej strony, z północy. 
– Kiepsko to wygląda, przed chwilą przyjechaliśmy...
– Trójka... (to slang, skala GCS, maks. 15 punktów można dostać, 3 to znaczy zero jakiejkolwiek reakcji). 
– Za daleko mieszkają... za późno. 
LUKAS monotonnie pracuje w trybie 30 na 2. Ogarniam wzrokiem pole walki... Właśnie jeden z chłopaków przygotowuje wkłucie, tubusa jeszcze nie ma... Krótkie komendy... Klękam przy głowie, źrenice szerokie, na linii defibrylatora prosta linia pobudzana w rytm ucisku LUCASA. Ciśnienie 0 na 0. Po chwili tubus jest już na miejscu, gładka intubacja... i zaczynamy mechaniczną wentylację płuca... EKG... Płaska linia zero... Po pół godziny walki przerywamy reanimację, zero efektu. Mogę tylko stwierdzić zgon. Żona jeszcze nie dowierza temu, co się stało. Nagle została sam. Długa rozmowa... Wreszcie mogę wyjść na zewnątrz... Wychodzę na taras nad garażem, świta. Chłopaki zapalają papierosa... Mnie nie częstują, znamy się od kilkunastu lat i wiedzą, że nie palę... Mgła podnosi się powoli i ukazuje się nam granatowa powierzchnia jeziora z pomostem i małą plażą na drugim brzegu, otoczona starym liściastym lasem. Buki przeplatają się z dębami i brzozami. W dali majaczą masywne, stare ceglane budynki, tak na oko z 18.-19. wieku... Cisza... Przez taflę jeziora przebija się startująca para łabędzi niemych. Szum trzepotania skrzydeł. Jeny, jak tu pięknie. Raj poza cywilizacją... Wieś leży w takim dole, wokół jeziora i jest cała otoczona starym liściastym lasem, więc jadąc pobliskimi drogami, nawet jej nie widać! To dlatego jej do tej pory nie znałem. 
Wypełniam dokumenty zgonu. W kiepskim nastroju wracamy do szpitala. Udało mi się jeszcze godzinę kimnąć. Wstaje czerwcowy dzień. O 7.30 przyjeżdża mój zmiennik i oddaję mu pagera. Nie mam co robić, dzieciaki w szkole, więc jadę się wykąpać do Damitzow. Nie mam kąpielówek, po prostu... na waleta. Ponownie kieruję się na Tantow i 2 kilometry za torami skręcam w prawo na kocie łby i kieruję się w stronę zielonej kuli samotnego kompleksu leśnego, porzuconego na żółtym tle kwitnących pól rzepaku. Wjeżdżam do wioski. Tutaj psy dupami szczekają. Opuszczone i zaniedbane budynki bardzo dużego niegdyś folwarku, gdzieniegdzie jakaś antena satelitarna. Brudne okna folwarcznych czworaków dla niegdysiejszych pracowników rolnych wołają o umycie. Folwark był tak wielki, że nawet nie postawiono tutaj żadnego 3- lub 4-pietrowego bloku pracowniczego, tak typowego dla wszystkich wiosek pegeerowskich w dawnym DDR. Kiedyś był tu PGR, padł po zjednoczeniu Niemiec, ludzie stracili pracę, wyjechali na Zachód, pozostali tylko ci najstarsi, bez perspektyw. Mijam pojedyncze samochody, na starych rejestracjach, rozwalający się opel kadett wychyla swoją zardzewiałą maskę spod kępy jeżyn. Widać, iż tutaj cywilizacja i cyfryzacja jeszcze nie dotarła. Zostawiam auto przy polanie. Idę w kierunku plaży, rzucam ciuchy na pokrytą jeszcze rosą trawę i powoli zanurzam się w toni jeziora... Brrr, zimno. Jako wzorowy lekarz medycyny ratunkowej zimną wodą obmywam klatkę piersiową i skórę za uszami. Żeby układ przywspółczulny nie zareagował bradykardią. Nikogo nie ma... Wciągam zapach dzikiego jeziora, trochę jak zapach Sępoleńskiego czy Lutowskiego. Brakuje mi tego. Powoli zanurzam się w zielonej toni. 
 
Latem tego roku w pewien upalny dzień pozwoliłem sobie ponownie odwiedzić Damitzow. Było bardzo gorąco i po prostu chciałem się wykąpać. Zaparkowałem przy znajomej plaży. Dużo ludzi. Jako, że jest to teren przygraniczny, niemiecki mieszał się z polskim. Tylko, że... ten niemiecki był taki trochę inny, niż ten, do którego przywykłem. Wprawne ucho wychwyciło kilkukrotnie charakterystyczne berlińskie „juuuut”. Istotnie, na plaży było kilkunastu berlińczyków. Po kąpieli przeszliśmy się po wiosce. Zmieniło się. Niegdyś zapuszczone budynki folwarczne przedstawiały się zupełnie inaczej. Odnowione fasady, nowa stolarka okienna, nowe lub wyczyszczone dachówki, zadbane ogródki przydomowe. We wsi funkcjonuje nawet lokalne muzeum, obejrzeć można po zameldowaniu się u sołtysa. Duża tablica informacyjna w centrum wsi opisuje jej historię, w gablocie artykuł o tym, jak sołtys wygrał batalię przeciwko firmie, która starała się zbudować obok farmę wiatrakową. I jeszcze jedno. W większości na podwórkach stały auta z berlińskimi rejestracjami.
 
Damitzow to niewielka wieś o średniowiecznym rodowodzie. Zabudowa wsi rozwinęła się u południowego skraju niewielkiego Jeziora Zamkowego. W XIX wieku w sąsiedztwie kościoła wzniesiono zabudowania folwarczne z dworem. Część zabudowy uległa zniszczeniu w 1945 roku, dziś pozostały po niej fragmenty murów porośnięte zielenią. Obecnie Damitzow wpisuje się w typowe zjawisko, które dotyczy wielu miejscowości w Brandenburgii, które są dobrze skomunikowane z Berlinem. Po prostu berlińczycy masowo wykupują tam domy i jak tylko mogą, to wolny czas spędzają poza stolicą Niemiec. Z tym że... dotyczy to wyłącznie rodowitych berlińczyków. Berlińczycy zapewne przyjeżdżają tam w poszukiwaniu spokojnego azylu. Dlatego też wiele niegdyś zapuszczonych miejscowości przeżywa obecnie rozkwit.
 
Pod koniec sierpnia w gazecie „Die Welt” ukazał się obszerny artykuł o przestępczości w stolicy Niemiec. Berlin został nazwany po prostu stolicą zbrodni. Według statystyk w mieście dochodzi do coraz większej liczby przestępstw, w tym wielu z użyciem noży. W ubiegłym roku w mieście miało miejsce średnio dziewięć takich napadów dziennie, a liczba wszystkich tego typu przypadków sięgnęła paru tysięcy. Nie można nie wspomnieć, że ponad połowa przestępstw została popełniona w miejscach publicznych, a sprawcami w 87 proc. byli mężczyźni, z czego 58 proc. nie posiadało niemieckiego obywatelstwa (co jeszcze nie znaczy, iż pozostali to byli Niemcy!). Co ciekawe, od kilku lat w statystykach nie ma już pojęcia Niemców, a są obywatele niemieccy!
W Berlinie w 2024 roku liczba przestępstw związana z przemocą w rodzinie osiągnęła najwyższy poziom w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Berlin ma prawie najwięcej przestępstw w Niemczech w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, a wskaźniki wykrywalności przestępstw w stolicy Niemiec wypadają wyjątkowo słabo. Berlin zapewnił sobie niechlubne pierwsze miejsce w nowym raporcie dotyczącym przestępczości klanowej. Władze miasta czasami podkreślają, iż coś robią, aczkolwiek czasami jest to kuriozalne. Ostatnio z dumą podkreślano, iż drastycznie spadła liczba ataków na berlińskich strażaków w ostatnią noc sylwestrową. Tylko zapomnieli dodać, iż... w tym roku berlińska policja zapewniła eskortę służb ratowniczych, angażując ogromne siły, co prawdopodobnie pozwoliło zdusić w zarodku potencjalne ataki lewaków i islamistów. W tym kontekście rzuca się w oczy fakt, że berlińska policja odnotowała wzrost przestępstw na szkodę funkcjonariuszy policji w porównaniu z rokiem poprzednim o ponad 10 proc. Nikt z moich znajomych już nie jeździ na jarmarki bożonarodzeniowe do Berlina. Jest zbyt niebezpiecznie, coraz więcej Niemców odwiedza przed świętami Szczecin. I nie tylko. W weekend wolą przyjechać na zakupy do Szczecina, niż jechać do Berlina. Czysto, kulturalnie, dobre, normalne jedzenie... Żaden halal. Dlaczego? Prosta odpowiedź! U nas w Polsce jest bezpiecznie. Żaden muzułmański idiota nie wjedzie samochodem w tłum spacerowiczów! Bo ich nie mamy. 
 
Żyjemy w jednym z najbezpieczniejszych krajów Europy. Nie dajmy tego spieprzyć politykom!
Komentarze do artykułu
Dodaj komentarz
Najczęściej czytane
W Więcborku odbył się niecodzienny ślub. Przed ołtarzem...
A więc jednak szowinizm. Tego, co wydarzyło się w trakcie meczu 22....
– Kilka tygodni temu pisaliście o apelu samorządowców w sprawie...
Najwyżej oceniane
Pomysł zrodził się w naszej redakcji. Utrwalony został na mocno...
Rolnicy z całej Polski, także z terenu powiatu sępoleńskiego,...
Dwa ostatnie dni ubiegłego tygodnia kilkudziesięciu urzędników z...