Wędkarze kontra rybacy
Pierwsze zebranie sprawozdawcze koła wędkarskiego nr 148 w Kamieniu było dialogiem z prezesem Gospodarstwa Rybackiego w Charzykowych, Andrzejem Sosińskim. Wędkarze twierdzą, że zarządzana przez niego placówka prowadzi rabunkową gospodarkę na jeziorze Mochel. Wiele spornych kwestii udało się wyjaśnić.
Pierwsze koło wędkarskie w historii Kamienia formalnie powstało w kwietniu ubiegłego roku, kiedy za pozwoleniem Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Wędkarskiego odbyło się zebranie założycielskie. Na czele zarządu koła stanął prezes Mirosław Dorawa.
– Mimo że nie mieliśmy jeszcze ani złotówki, udało nam się zorganizować trzy konkursy wędkarskie na jeziorze Mochel i Brzuchowo. Pomógł nam burmistrz. Wiadomo, że pierwsze miesiące poświęciliśmy na sprawy organizacyjne. Nawiązaliśmy współpracę z gospodarstwem w Charzykowych. Naszym zakładem opiekuńczym jest ZGK w Kamieniu. Kolega Arkadiusz Friedehl organizuje szkółkę wędkarską dla najmłodszych – składał sprawozdanie Mirosław Dorawa podczas niedzielnego walnego zebrania.
Było to spotkanie wyjątkowe. Nie dlatego, że pierwsze w historii koła, ale ze względu na gości, którzy przyjechali do Kamienia. Obok siebie zasiedli: Leszek Orzechowski - prezes Zarządu Okręgu PZW ds. szkolenia młodzieży, starosta Jarosław Tadych, burmistrz Wojciech Głomski i Andrzej Sosiński - prezes Gospodarstwa Rybackiego w Charzykowych. Właśnie ta ostatnia osoba była najbardziej oczekiwana. Największy problem koła nr 148 polega na tym, że nie ma ono swojej wody. Nie zarządza zadnym akwenem.
– Co to za koło bez wody? – pytali wędkarze.
Najbliżej im do jeziora Mochel, które dzierżawi od Skarbu Państwa gospodarstwo z Charzykowych. Wędkarze mogą z niego korzystać, wykupując odpowiednie zezwolenie. Ich zdaniem rybacy nie zarybiają jeziora, używają przy połowach agregatów prądotwórczych i nie prowadzą racjonalnej gospodarki, która powoduje, że nie ma już co odławiać.
– Kiedy ostatni raz zarybialiście jezioro? Mam zdjęcia, jak na brzegu było aż biało od śniętych ryb po użyciu przez waszego pracownika agregatu – mówił jeden z wędkarzy.
– Mochel zarybialiśmy w ubiegłym roku. W pozwoleniu wodno-prawnym mamy zapisany taki obowiązek i jest on bardzo rygorystycznie przestrzegany. Wpuszczenie narybku odbywa się zwykle w obecności odpowiednich służb. Tutaj nic się nie da oszukać.
W pozwoleniu jest napisane ile i jaką rybę mamy wpuścić. Wiem, że słowo agregat działa na wędkarzy jak płachta na byka. Używamy agregatów, mamy ich dwa. Są to urządzenia generujące prąd stały, który ryb nie zabija, a wywołuje tzw. elektronarkozę. Wybieramy ryby, które nas interesują, reszta po chwili odpływa. Jeśli była taka sytuacja, o której pan mówi, to byli kłusownicy. Od razu trzeba dzwonić na policję. Oni używają prądu sieciowego, który ryby po prostu zabija. Byłbym kretynem, gdybym zabijał ryby, które chwilę wcześniej wpuściłem do jeziora – wyjaśniał prezes Sosiński.
– Dwadzieścia lat temu w Mochlu były kilkukilogramowe ryby. Gdzie one się podziały? – pytał jeden z wędkarzy.
Andrzej Sosiński tłumaczył, że jest to bieg różnych przyczyn: zanieczyszczenie wód oraz działalność szkodników, które są chronione przez państwo, czyli kormoranów. – Kormorany zjadają mi rocznie ryby za milion złotych. Mogę się pomylić o 10 procent – twierdził prezes gospodarstwa, które ma w dyspozycji 7 tysięcy hektarów jezior.
Wędkarze drążyli temat ewentualnego przekazania im Mochla w zarządzanie. – Jest pewna droga. Mogę zrezygnować z dzierżawy i oddać jezioro do Agencji Nieruchomości Rolnych. Wtedy zostanie ono wystawione na otwarty przetarg. Przyjdą ludzie z ogromnymi pieniędzmi, kupią jezioro i już nigdy nie będziecie mogli z niego korzystać. Czy właśnie tego chcecie? – pytał prezes Sosiński.
Wędkarze pytali również, czy mogliby liczyć na jakąś ulgę w opłatach za zezwolenia na połów na wodach gospodarstwa. Na to prezes się nie zgodził, twierdząc, że za chwilę po ulgi przyjdą kolejne koła.
– Myślę, że największy sukces polega na tym, że udało nam się spotkać w takim składzie. Do tej pory nie było z kim rozmawiać. Udało nam się nawiązać współpracę z gospodarstwem i chcemy ją kontynuować – mówił prezes Mirosław Dorawa.
Członkowie koła wychodzili ze spotkania niepocieszeni. Ich marzeniem nadal pozostaje własny akwen, na którym mogliby prowadzić własną gospodarkę. Okazuje się, że to wcale nie takie proste.
Zaloguj się lub Zarejestruj aby dodać komentarz.