Jedziemy do Mediolanu. Córka dostała w ramach prezentu urodzinowego bilet na koncert BlackPink w Mediolanie, więc nie ma bata, trzeba jechać. Jeszcze 20 lat temu bym taką drogę ogarnął za jednym razem, ale SKS się odzywa w postaci dyskopatii i postanawiam jechać na raty. Zatrzymuję się w Ulm, kulturalnym centrum Szwabii (nie jest to land, tylko kraina etnograficzna obejmującą część Bawarii i Wittenbergii). Zresztą tu urodził się Einstein. Jest akurat festiwal wina, więc idziemy coś zjeść koło katedry. Hmm. Sama strefa festiwalu wygląda nieco jak husycki tabor. Cała strefa jest ograniczona kontenerami, w których są przedstawicielstwa okolicznych winiarni i restauracji, samo wejście następuje pomiędzy kolorowymi pachołkami biało-czerwono- -żółtymi. Usiłuję przesunąć nogą jeden. Cholera, nie da się… One są z… betonu. A wyglądają jak plastikowe. No cóż, tu też się boją, że a nóż (to sformułowanie pasuje dziś do Niemiec jak ulał) jakiś emigrant wiary miłującej pokój wjedzie w poszukiwaniu 72 dziewic w tłum mniejszości niemieckiej i zrobi jatkę z wielbicieli wina, piwa i obazdy. Zjadam tackę z obazdą, popijam kieliszkiem lokalnego wina i udaję się z powrotem do hotelu. Siadam sobie w holu i przeglądam lokalne gazety.
Wiadomości Krajeńskie, Radek Skórczewski